Ministerstwo Finansów chce wprowadzić do użytku kasy fiskalne działające jako aplikacje. W lecie opublikowało projekt rozporządzenia, do którego zgłosiliście sporo uwag. Teraz jest kolejny projekt. Znów się wam nie podoba. Trudno was zadowolić?

Nie. Tylko w projekcie rozporządzenia niewiele się zmieniło. Ten projekt nadal uznajemy za groźny, przede wszystkim dla szczelności systemu podatkowego państwa. Stacjonarne kasy fiskalne, zarówno w wersji offline jak i online, okazały się szczelne, czego dowiodły długoletnie doświadczenia.

Dlaczego system aplikacyjny może być nieszczelny?

Kasa fiskalna jest rozwiązaniem hardware'owym, podlegającym pełnej kontroli, nie ma możliwości ingerencji w ten sprzęt. Natomiast rozwiązania software'owe, czyli aplikacyjne, będą instalowane na różnych urządzeniach i różnych systemach operacyjnych. Te systemy mają luki, do tego oprogramowania może się ktoś wedrzeć. Stacjonarne kasy zapisują wszystkie operacje w module fiskalnym, można je bez problemu odtworzyć po utracie zasilania czy dostępu do sieci. Jak będzie z aplikacjami – nie wiadomo. Minister finansów moim zdaniem wystawia się na ryzyko.

Czytaj także: Kasa fiskalna w komórce nowoczesna, ale nie do końca szczelna

Co się może zdarzyć?

Bardzo dużo. W krajach, w których stosuje się aplikacje fiskalne, w internecie wręcz krążą instrukcje, jak wdrożyć nadużycia. Bardzo łatwo na przykład drukować fałszywe paragony czy je kopiować, a do systemu wprowadzać tylko pojedynczą transakcję. Można tworzyć wirtualne kopie całego urządzenia, które również wydają paragony, drobna różnica polega na tym, że jeżeli wypnie się je z internetu, to transakcje nie są zgłaszane do centralnego systemu. Idąc dalej – można sobie wyobrazić niewielką, ale masową imprezę. Bilety będą sprzedawane przy użyciu kilku kas, z których tylko jedna będzie tą prawdziwą. Z pozostałych obrót zostanie wykasowany. Mamy tu do czynienia z typowymi problemami, które stwarza oprogramowanie stosowane nie na urządzeniach dedykowanych, tylko na dowolnych urządzeniach.

Czy trzymanie się kas stacjonarnych nie jest wbrew jak najbardziej powszechnej i taniej cyfryzacji, mobilności, czy chociażby wprowadzaniu e-paragonów.

75 tysięcy działających online kas fiskalnych świadczy raczej o innym trendzie. Mogą one działać w sposób mobilny, są gotowe do wystawiania e-paragonów.

Kasy oparte na oprogramowaniu do niczego się zatem nie nadają?

Tego bym nie powiedział. Są pewne grupy podatników, dla których takie kasy będą wygodniejsze, niekoniecznie zresztą tańsze, gdyż sprzęt i tak trzeba będzie zakupić. To vending (automaty samoobsługowe), firmy, w których płatności dokonuje się wyłącznie elektronicznie – np. Uber – i podmioty zaufania publicznego, jak koleje czy poczta. Musi jednak dziwić, że kasy aplikacyjne zostaną dopuszczone w sektorach dużego ryzyka, taki jak: stacje benzynowe, restauracje, gdzie te kasy mają obsługiwać tzw. rachunki kelnerskie, i wszystkie inne punkty, gdzie jest duży obrót.

Jest jeszcze podstawowy problem – z certyfikacją tego typu urządzeń. W zasadzie nie wiadomo, jak można uzyskać stopień certyfikacji, który zapewniałby szczelność podatkową przy aplikacjach pracujących na różnych systemach i różnych urządzeniach.

Różne systemy księgowe, systemy ERP też działają w firmach na różnych urządzeniach i jakoś nie ma z tym problemu.

Tylko że one służą do rozmów z fiskusem ex post, do udowadniania mu, że wszelkie rozliczenia w firmie były w porządku. Natomiast w przypadku kas fiskalnych docelowo wszystko ma działać w czasie rzeczywistym. A w urządzeniach aplikacyjnych może być łatwo ten czas rzeczywisty obejść.

To może warto przeprowadzić pilotaż rozwiązań aplikacyjnych na wybranych grupach – vending czy platformy transportowe?

Oczywiście. Warto sprawdzić, czy pojawiłyby się problemy z działaniem i szczelnością, jestem zresztą przekonany, że tak. Tylko że ministerstwo chce ustalić limit dla kas aplikacyjnych na 10 mln euro rocznego obrotu. Czyli ewentualną grupę testową stanowiłoby ok. 80 proc. podatników.