Grozi to przekwalifikowaniem przychodów. Z reguły podatnik na tym straci, dlatego trzeba uważać na zasady współpracy z kontrahentem. Jeśli budzą wątpliwości, warto je zmodyfikować.

Chodzi oczywiście o tzw. samozatrudnionych, czyli osoby, które przeszły z etatu na własną działalność. Ustawodawca dba o to, aby za dużo na tej zmianie nie zarobiły. Co więcej, fiskus może sprawdzić też przedsiębiorców, którzy nigdy nie pracowali, ale współpracują ściśle z tylko jedną firmą.

Przypomnijmy, zgodnie z art. 5b ust. 1 ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych (dalej updof) urząd może uznać, że podatnik nie prowadzi działalności, jeśli są spełnione trzy warunki:

- odpowiedzialność wobec osób trzecich ponosi zlecający usługę,

- świadczenia są wykonywane pod kierownictwem oraz w miejscu i czasie wyznaczonym przez zlecającego,

- wykonujący czynności nie ponosi ryzyka gospodarczego.

Fiskus ma jednak trudne zadanie. Wystarczy, że jedna z tych przesłanek nie jest spełniona i wykonawca może spokojnie rozliczać się jak przedsiębiorca.

Jeśli przedstawicielom fiskusa uda się jednak udowodnić swoje racje, przekwalifikują przychody z działalności na wynagrodzenie ze stosunku pracy. Podatnik straci więc na kosztach (pracownikom przysługują tylko zryczałtowane), nie będzie mógł skorzystać ze stawki liniowej i na dodatek może zapłacić wyższe składki na ubezpieczenie. Urząd obciąży też płatnika odpowiedzialnością za niepobrane zaliczki na podatek.

Warto wobec tego dopasować relacje z kontrahentem do przepisów podatkowych. Wykonawca nie może więc być podporządkowany swojemu klientowi, powinien sam decydować o tym, gdzie i jak długo zajmuje się zleceniem (byleby wykonał je na czas). Zleceniodawca nie powinien też przyznawać mu przywilejów, o których mówi kodeks pracy.

Musimy także pamiętać, że możliwość przekwalifikowania umowy na pracowniczą daje kodeks pracy. Pracodawca nie może bowiem zmusić pracownika do założenia firmy i robienia tego samego co na etacie. Co innego, gdy pracownik świadomie i dobrowolnie podejmuje decyzję o przejściu na własny rozrachunek. Jeśli chce być przedsiębiorcą i spełnił warunki formalne prowadzenia działalności, urząd skarbowy nie powinien dekretować, że jednak jest pracownikiem.

Kto ponosi ryzyko gospodarcze? Powinien każdy przedsiębiorca, bo przecież musi zainwestować w swoją firmę, a kontrahent może mu nie zapłacić.Wydaje się, że tak właśnie to rozumie Ministerstwo Finansów. Jak czytamy w wyjaśnieniach z 16 listopada 2006 r.: „Z istoty prowadzenia działalności gospodarczej wynika, że osoba prowadząca taką działalność (w tym również osoba samozatrudniona) prowadzi ją na własny rachunek i na własne ryzyko.

Ryzyko gospodarcze, jakie wiąże się z prowadzeniem działalności gospodarczej, jest jednak innym ryzykiem od ryzyka, jakie ponosi pracownik w ramach stosunku pracy. Ryzyko gospodarcze związane z działalnością gospodarczą to np. ryzyko inwestycyjne, czyli prawdopodobieństwo nieuzyskania przewidywanych (względnie oczekiwanych) wyników ekonomiczno-finansowych związanych z tą działalnością lub też podejmowanym przedsięwzięciem”.

Czy są firmy, które takiego ryzyka nie ponoszą? Są, o czym świadczy interpretacja Izby Skarbowej w Łodzi z 10 kwietnia 2007 r. (I-2/4150/IN-47/USŁ-Śr./07/LP), dotycząca kierowców miejskich autobusów. Jej zdaniem nie ponoszą oni ryzyka gospodarczego, ponieważ mają zagwarantowane prawo do wynagrodzenia za każdą godzinę prowadzenia pojazdu oraz niezawinionego postoju.

Izba Skarbowa uważa, że ponosi je spółka „która płaci podatnikowi bez względu na sposób wykorzystania czasu, w którym pozostaje on w dyspozycji spółki w wyniku realizacji umowy o współpracy”. Argumentuje także, że kierowca w tym wypadku nie musi gromadzić i utrzymywać rzeczy, które są niezbędne do wykonania usługi.

Organy podatkowe na razie dość liberalnie podchodzą do przepisów o samozatrudnieniu. Uważam zresztą, że art. 5b ust. 1 updof trochę rozjaśnił sytuację – podatnicy przynajmniej wiedzą, jakie warunki muszą spełnić, aby urząd nie zakwestionował ich umowy. Muszą przede wszystkim pamiętać, aby zleceniobiorca nie podlegał zleceniodawcy. Musi więc mieć swobodę wyboru miejsca i czasu wykonania usługi. Wykonawca powinien też odpowiadać wobec osób trzecich za swoje działania (np. za sprzedanie zepsutego towaru). Jeśli z umowy wynika, że te warunki są spełnione, urzędy wydają korzystne dla podatników interpretacje. Oczywiście umowa musi odzwierciedlać rzeczywistość, co urząd może sprawdzić w trakcie kontroli. Może bowiem podejrzewać, że zamiarem stron było zawarcie umowy o pracę. Wtedy skieruje sprawę do sądu powszechnego, który dokładnie zbada treść czynności prawnej, uwzględniając jej cel i zgodny zamiar stron, a nie tylko dosłowne brzmienie oświadczeń woli.

Także Państwowa Inspekcja Pracy może sprawdzić firmowe zasady współpracy. A w krzyżowym ogniu pytań kontrolerów może okazać się, że umowa o świadczenie usług to fikcja i strony łączy rzeczywiście stosunek pracy.

Z moich doświadczeń wynika, że urzędy nie przypuściły jakiegoś zdecydowanego ataku na samozatrudnionych. Owszem zdarza się, że przyglądają się umowom o współpracę, ale poprzestają na zebraniu wyjaśnień. Musimy jednak pamiętać, że fiskus ma ponad pięć lat na kontrolę rozliczeń.

Usługi zewnętrzne (umowy-zlecenia i o dzieło, a od stycznia również samozatrudnienie) są najczęściej sprawdzane dopiero po zakończeniu roku podatkowego, np. w trakcie kompleksowej kontroli UKS. Dlatego firmom, które jeszcze tego nie zrobiły, zalecam „autocenzurę”, czyli przeanalizowanie stosunków ze współpracownikami. Przede wszystkim warto zweryfikować umowy i sprawdzić, czy nie są spełnione warunki umożliwiające ich zakwestionowanie przez urząd. Ale sama dobra umowa nie wystarczy, najważniejszy jest stan faktyczny. Czy urząd może go zweryfikować? Oczywiście. Może przecież przesłuchać kilka osób w firmie (pod rygorem odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania) i z łatwością ustali, jakie obowiązki ma współpracownik. Tym łatwiejsze będzie to w firmach, gdzie preferowane jest masowe samozatrudnienie, np. na 7 do pracy przychodzi 100 „przedsiębiorców”, pracują przy zakładowych maszynach, słuchają kierownika, a o 15 wychodzą do domu. W takich przypadkach lepiej nie ryzykować sporu z fiskusem i podpisać umowy o pracę.

Kto może być przedsiębiorcą i rozliczać przychody z działalności gospodarczej? Spójrzmy na wyjaśnienia fiskusa:

- ratownik medyczny (interpretacja Urzędu Skarbowego w Świeciu z 21 marca 2007 r., PDI/415-9/07) – ponosi odpowiedzialność wobec osób trzecich za wykonywanie i rezultat świadczeń zdrowotnych. Poza tym sam ustala sobie liczbę dyżurów i godziny pracy (od tego zależy jego wynagrodzenie);

- przedstawiciel handlowy (interpretacja Drugiego Urzędu Skarbowego w Kielcach z 27 kwietnia 2007 r., OG-005/17/PDI/415-5/07). Urząd uznał, że handlowiec jest przedsiębiorcą, gdyż samodzielnie decyduje o miejscu i czasie pracy, a jego wynagrodzenie zależy od obrotów;

- sprzątaczka (interpretacja Pierwszego Urzędu Skarbowego w Bydgoszczy z 16 marca 2007 r., PD3.1-415-34/06) – ponieważ wykonuje swoje zadania bez nadzoru, wykorzystuje własny sprzęt i inwestuje w środki czystości;

- informatyk (interpretacja Urzędu Skarbowego Warszawa-Bielany z 25 kwietnia 2007 r., 1432/IPDG2/415/428/17/58 /2007). Z umowy wynika bowiem, że jest odpowiedzialny za szkody poniesione przez zleceniodawcę wskutek niewłaściwego wykonania usługi;

- podwykonawca w branży budowlanej - (wyjaśnienia Ministerstwa Finansów z 14 listopada 2006 r.): „Świadczenie usług przez przedsiębiorcę będącego podwykonawcą nie oznacza, że przedsiębiorca ten nie ponosi ryzyka związanego z prowadzoną działalnością. Podwykonawca, w stosunku do zlecającego wykonanie tych usług, ponosi ryzyko gospodarcze związane chociażby z jakością świadczonych usług”;

- lekarz i pielęgniarka (pismo Ministerstwa Finansów z 11 grudnia 2006 r.): „Określona przepisami ustawy o zakładach opieki zdrowotnej solidarna odpowiedzialność udzielającego i przyjmującego zamówienie pozwala – nawet bez szczegółowej analizy umowy łączącej strony – na postawienie tezy, że lekarz lub pielęgniarka świadczący w ramach jednoosobowej działalności gospodarczej, na podstawie zawartego kontraktu, usługi na rzecz szpitala, w związku z nową definicją pozarolniczej działalności gospodarczej nie utracą statusu przedsiębiorcy”;

- agent totolotka (interpretacja Urzędu Skarbowego w Ostrowcu Świętokrzyskim z 8 lutego 2007 r., PDI/415-49/06) – prowadzi samodzielnie kolekturę Totalizatora Sportowego, płaci za zużytą energię, odpowiada za przekazane do używania urządzenia, materiały i pieniądze.

Jeśli są spełnione cechy stosunku pracy, to mamy do czynienia z umową o pracę, bez względu na jej nazwę. Tak wynika z kodeksu pracy. Spory w tej sprawie trafiają często do sądów. Spójrzmy na kilka wyroków.

- Jeśli w relacjach między stronami pojawiają się elementy obce stosunkowi pracy (np. brak podporządkowania, możliwość zastąpienia przez inną osobę), to nie mamy do czynienia z umową o pracę (wyrok Sądu Najwyższego z 14 lutego 2001 r., I PKN 256/00).

- Argumentem za występowaniem stosunku pracy jest obowiązek przestrzegania czasu i dyscypliny pracy, konieczność uzgadniania nieobecności, ustalenie harmonogramu, wypłacenie dodatkowego wynagrodzenia za nadgodziny (wyrok SN z 4 grudnia 1998 r., I PKN 484/98).

- Gdy w relacjach między stronami występują zarówno elementy charakterystyczne dla stosunku pracy, jaki i dla umowy cywilnoprawnej, decydujące jest ustalenie, które z tych cech mają charakter przeważający (wyrok SN z 14 września 1998 r., I PKN 334/98).