Sprawa, którą opisuje na łamach „Rzeczpospolitej” Nadia Senkowska dotyczyła interpretacji art. 12 ustawy o prawie autorskim. Zgodnie z nim zatrudniający, którego pracownik stworzył utwór w ramach wykonywanych przez siebie obowiązków, w chwili jego przejęcia nabywa też do niego autorskie prawa majątkowe, chyba że łącząca strony umowa stanowi inaczej.

W tym przypadku chodziło o spór pomiędzy byłym pracownikiem, a uczelnią, na której był zatrudniony jako kierownik biura rektora oraz częściowo rzecznik prasowy. Jak zaznacza w swoim artykule dziennikarka "Rzeczpospolitej", robienie zdjęć na potrzeby uniwersytetu nie było jego zadaniem, ale zajmował się tym, bo fotografia od dawna była jego pasją. Pracował na własnym sprzęcie, lepszym niż ten uczelniany, bywało, że również w czasie wolnym. Kadry zapisywał na służbowym komputerze i sam decydował, które z nich – i czy w ogóle – udostępni na potrzeby promocji instytucji. Dbał, by opatrzona zostały jego nazwiskiem.

Mężczyzna pozwał uczelnię za bezprawne wykorzystanie zdjęć jego autorstwa. Uczelnia uważa, że może używać jego fotografii w ramach tzw. prawa do utworów pracowniczych.

Sąd Okręgowy w Gdańsku nieprawomocnym wyrokiem nakazał wypłacić byłemu pracownikowi 60 tys. zł (sygn. akt XVII GW 150/21). Uznano bowiem, że jeśli w umowie o pracę podwładny nie miał wpisanego obowiązku robienia zdjęć, to nie mogą one później stać się utworami pracowniczymi.

SO zaznaczył, że podstawą do stwierdzenia pracowniczego charakteru utworu – w rozumieniu przepisów prawa autorskiego – nie jest fakt, że autor posłużył się urządzeniem lub materiałami należącymi do zakładu pracy czy fakt, że utwór stworzył w czasie pracy lub tolerował, że zakład eksploatował utwór bez porozumienia z nim.