Ostatnio bohaterem medialnym stał się informatyk Hervé Falciani. Ujawnił, że pracownicy szwajcarskiego oddziału drugiego największego banku świata HSBC pomagali swoim klientom w unikaniu płacenia podatków w ich krajach. Falciani, zatrudniony przez HSBC Private Bank w Genewie, był cenionym specjalistą od bezpieczeństwa transakcji bankowych. Pracował nad wprowadzeniem nowego systemu informatycznego w banku i dlatego HSBC zapewnił mu dostęp do danych jego klientów, które ten, łamiąc zakaz, skopiował. Afera ta zyskała miano „swiss leaks".
Sygnalista, czyli kto
Dzięki informacjom ujawnionym przez Falcianiego francuskie i brytyjskie władze poznały kilka tysięcy swoich obywateli, którzy unikali płacenia publicznych danin. Co więcej, na skutek wiadomości, które wyszły na światło dzienne, doszło do serii aresztowań, m.in. w Grecji, Hiszpanii, Belgii, USA. Niewątpliwie rewelacje wykryte przez byłego pracownika HSBC mają wielkie znaczenie dla interesów fiskalnych kilkunastu państw na świecie. Pojawia się jednak pytanie, jak ocenić jego zachowania w relacji pracodawca – pracownik. Czy taką osobę można nazwać sygnalistą?
Sygnalistka to osoba, która, działając w dobrej wierze i w trosce o dobro publiczne, ujawnia nieprawidłowości lub zachowania nieetyczne w miejscu pracy lub środowisku zawodowym, narażając się na mobbing, utratę pracy czy marginalizację zawodową. Niejednokrotnie taka osoba, zanim uda się z informacją do mediów czy prokuratury, próbuje przeciwdziałać wykrytym procederom wewnątrz – w zakładzie.
W Polce nie ma przepisów, które regulowałyby wprost prawa i obowiązki sygnalisty. Podstawą prawną informowania pracodawcy o zauważonych nieprawidłowościach jest wymieniony w kodeksie pracy obowiązek pracownika dbania o dobro zakładu pracy (art. 100 § 2 pkt 4 k.p.). To bardzo ogólny przepis. Z pomocą przychodzi jego wykładnia dokonana przez orzecznictwo. Wymóg dbania o dobro zakładu powinien być odczytywany szeroko – jako nakaz pozytywnego działania oraz jako konieczność powstrzymania się od postępowania, które może zagrażać pracodawcy. Etatowiec nie powinien zatem ograniczać się wyłącznie do zadań wyszczególnionych w zakresie obowiązków, ale podejmować czynności wychodzące poza nie, aby dbać o dobro zakładu.
Z kolei art. 304 § 1 kodeksu postępowania karnego przewiduje tzw. społeczny obowiązek. Na każdym z nas ciąży powinność zawiadomienia organów ścigania o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
Istotą stosunku pracy jest jej wykonywanie pod kierownictwem pracodawcy (art. 22 § 1 k.p.). Dlatego pracodawca jest uprawniony do jej organizowania (określania zasad świadczenia pracy), czego elementem jest możliwość wydawania pracownikowi poleceń, a podstawowym obowiązkiem etatowca jest stosować się do poleceń przełożonych, które dotyczą pracy, jeżeli nie są one sprzeczne z przepisami lub umową o pracę (art. 100 § 1 k.p.).
Co się jednak stanie, gdy pracodawca dopuszcza się pewnych nieprawidłowości (np. popełnia przestępstwo), a zatrudniony, który jest tego świadkiem, nie godzi się na takie postępowanie? Czy etatowiec musi być bezwzględnie posłuszny szefowi?
Granice posłuszeństwa
Pracownik, który zauważy nieprawidłowości w swojej firmie, kierując się jego dobrem, powinien w pierwszej kolejności zwrócić się wewnątrz zakładu z prośbą o wyjaśnienie niepokojących go zjawisk. W praktyce jednak brak odpowiednich regulacji, a przede wszystkim realnie grożące działania odwetowe, hamują ujawnianie uchybień przez zatrudnionych. To, czego boją się oni obecnie najbardziej, to utrata pracy. Poważnym zagrożeniem są też różne szykany, szkalowanie, które dotkną zarówno sygnalistę, jak i jego rodzinę. Co więcej, nagłaśniane przypadki sygnalistów pokazują, że osoby te zaraz po powiadomieniu o nieprawidłowościach otrzymują wypowiedzenie, najczęściej z uzasadnieniem wskazującym na likwidację stanowiska pracy czy redukcję etatów. W sądzie jest im natomiast niezwykle trudno wykazać prawdziwy powód rozstania. Ponieważ nie ma odpowiedniej ochrony, tak niewiele osób w Polsce, w porównaniu z innymi krajami, decyduje się ujawniać zauważone przez siebie uchybienia w zakładach.
Nie taki szlachetny
Odnosząc się do działań podjętych przez Hervé Falcianiego, to zgodnie z informacjami ujawnionymi przez media, pracownik nie tyle kierował się dobrem publicznym, co korzyściami osobistymi. Miały one płynąć z późniejszej sprzedaży danych, w tym bankowi w Libanie. Informatyk liczył na zyski wynikające ze swojej działalności. Takie stanowisko prezentują władze Szwajcarii, które zarzucają mu popełnienie przestępstwa sprzedaży tajnych informacji innym instytucjom finansowym. Sam pracownik wskazuje, że jest to sposób obrony byłego pracodawcy, ale nadal czuje ogromną satysfakcję, że udało mu się spełnić obywatelski obowiązek.
Nie przesądzając, która strona ma rację, oraz czy Falcianiego można traktować jako bohatera, istotne jest ustalenie, czym tak naprawdę kierował się, kopiując dane bankowe, a następnie przekazując je mediom i fiskusowi. Gdyby w rzeczywistości próbował skorzystać z tych informacji wyłącznie po to, aby osiągnąć korzyści osobiste, nie można byłoby go nazywać sygnalistą w świetle podanej definicji. W takiej sytuacji działałby wyłącznie w celu przysporzenia własnej korzyści majątkowej. Ocenę sytuacji komplikuje to, że gdy faktycznie pozyskiwał te dane i podjął działania mające na celu ich sprzedaż, co okazało się nieskuteczne, bez ekwiwalentu zdecydował się ujawnić je prasie czy organom ścigania. Takie postępowanie należałoby raczej oceniać w odniesieniu do faktycznego wykorzystania pozyskanych informacji. Jednak pierwotny zamiar i wcześniej podjęte kroki pewnie rzutowałyby na zakres ochrony podwładnego i nie uchroniłyby go przed odpowiedzialnością czy to cywilną, czy karną z tego tytułu.