Przedsiębiorcy, tak jak konsumenci, wpadają w sidła firm, które naciągają na swoje usługi. Później wmawiają im, że zamówili coś, czego w ogóle nie chcieli.

W takiej sytuacji znalazła się nasza czytelniczka, która prowadzi niewielką firmę. Odebrała telefon na lotnisku. Telemarketer zaznaczył, że rozmowa jest nagrywana, i w skrócie przedstawił propozycję. Czytelniczka spieszyła się na samolot. Telemarketer nie dawał za wygraną. Oferował dostęp do serwisu internetowego. Przekonywał, że przez dwa tygodnie można wypróbować usługę za darmo, a dopiero później można wykupić do niej dostęp.

– W końcu się zgodziłam. Zaznaczyłam jednak, że nie chcę kupić takiej usługi i nie zawieram żadnej umowy – mówi czytelniczka.

Wkrótce dostała e-mail potrzebny do zalogowania się w serwisie. Zalogowała się raz, żeby zobaczyć, co oferuje. Kod promocyjny uprawnia do jednorazowego zalogowania się. Po jakimś czasie przyszła faktura na kilkaset złotych. Czytelniczka uznała, że to pomyłka, i zignorowała ją. Później zaczęły się ponaglenia. Gdy próbowała to wyjaśnić, okazało się, że zawarła umowę, którą mogła wypowiedzieć w ciągu 21 dni. Czas jednak minął, gdy czytelniczka była za granicą i nie korzystała nawet ze skrzynki e-mailowej.

– Przedsiębiorca, który jest wyłączony z kontaktu przez jakiś czas, a co za tym idzie, nie złożył oświadczenia o odstąpieniu w wyznaczonym terminie, nie skorzystał z prawa odstąpienia. Umowa jest więc ważna – tłumaczy Michał Jaskólski z Kancelarii Prawnej Świeca i Wspólnicy.

Pytanie, czy jednak w ogóle doszło do zawarcia umowy, skoro czytelniczka zastrzegała w rozmowie z telemarketerem, że nie zgadzała się na jej zawarcie. I jeżeli przedsiębiorca rzeczywiście nie zawierał umowy, to nie musi płacić za usługę.

– Bronić się w takiej sytuacji można na dwa sposoby. Główną linią obrony może być fakt, że oferta, która została złożona przez telefon, była nieprecyzyjna i szczątkowa lub wprost wprowadzała w błąd – podpowiada Michał Jaskólski. Dodaje, że wówczas przedsiębiorca taki może uchylić się od skutków złożonego przez siebie oświadczenia.

Najprawdopodobniej sprawa i tak trafi do sądu. Chyba  że właściciel portalu zrezygnuje z klienta, który nie korzysta z usługi. Gdy sprawa trafi na wokandę,    zasadnicze znaczenie będzie miała nagrana rozmowa telefoniczna jako dowód w sprawie.

– Musimy jednak pamiętać o odpowiedniej kolejności. To roszczący sobie pieniądze kontrahent pozywa do sądu dłużnika w trybie uproszczonym. Poszkodowany przedsiębiorca dostaje wówczas nakaz zapłaty, od którego może wnieść sprzeciw – tłumaczy Michał Jaskólski. Dodaje, że dopiero po wniesieniu takiego sprzeciwu sprawa trafia do rozpoznania na posiedzeniu, na którym można żądać dostarczenia takiej rozmowy jako dowodu zawarcia umowy i treści oferty.

Trzeba mieć jednak pewność, że w rozmowie nie padła zgoda na zawarcie umowy. W przeciwnym razie przedsiębiorca nie tylko będzie musiał zapłacić za niechcianą usługę, ale narazi się na dodatkowe koszty.

—Łukasz Kuligowski