Udział pracowników w zarządzaniu zakładem jako jedna z podstawowych zasad prawa pracy (art. 182 kodeksu pracy) to najrzadziej podejmowany temat w prawie pracy. Głównie ze względu na swój stopień ogólności i abstrakcji. Czasami jednak partycypacja pracownicza nabiera konkretnych kształtów, a wiąże się to z koniecznością rozwiązania wielu problemów prawnych i życiowych.
Robotnik w zarządzie
Przykładem jest art. 16 ust. 1 ustawy z 30 sierpnia 1996 o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych (DzU z 2002 r. nr 171, poz. 1397 ze zm.).
W myśl tego przepisu w spółkach powstałych w drodze komercjalizacji takich przedsiębiorstw i to nawet po ich prywatyzacji – zatrudniających średnio w ciągu roku powyżej 500 pracowników – załoga wybiera jednego członka zarządu.
Wyraźnie trzeba zaznaczyć, że poza szczególnym sposobem wyłaniania jego status jako funkcjonariusza spółki niczym nie różni się od pozostałych członków zarządu. Tak jak każdy w tym gronie obciążony jest obowiązkami i ponosi ryzyko związane z piastowaniem funkcji zarządcy. Nierzadko wyborowi towarzyszy oczekiwanie, że taki „nasz” członek zarządu będzie koncentrował się na ochronie interesów załogi, ale rzeczywistość (w tym też prawna) prędzej lub później weryfikuje takie roszczenie.
Przyjemnie i bezkonfliktowo jest być członkiem zarządu w dobrze prosperującej firmie, gdzie godziwie wynagradza się pracowników, nie ma (nawet w planach) zwolnień z pracy. Gorzej, gdy w imię ochrony interesów spółki trzeba podjąć niepopularne decyzje, które prowadzą np. do zwolnień czy obniżki płac i świadczeń. W takich wypadkach obowiązek dbałości o dobro spółki i kierowanie się jej interesem wiąże również członka zarządu wybranego przez załogę.
Co po funkcji
Ale to niejedyne dylematy, z jakimi zmierzy się menedżer pochodzący z wyboru i spółka, którą współzarządza. Wprawdzie nie znam danych statystycznych, ale we wszystkich znanych mi przypadkach wybieranymi do zarządów są pracownicy spółek zatrudnieni na różnych stanowiskach.
Powstaje w związku z tym pytanie, jak uporać się z ich zatrudnieniem na czas sprawowania mandatu członka zarządu. Pamiętać przy tym należy, że na ogół ma to charakter czasowy i zwykła zapobiegliwość skłania „wybranych” do zapewnienia sobie powrotu na (co najmniej) dotychczasowe stanowisko. Jeżeli wykonywania pracy na dawnym stołku nie da się pogodzić ze sprawowaniem funkcji członka zarządu (a to jest regułą), rozwiązania są (w sensie prawnym) proste. Można w szczególności:
- zawiesić, na zasadzie porozumienia stron, prawa i obowiązki wynikające z dotychczasowej umowy o pracę na czas sprawowania funkcji w zarządzie i zawrzeć terminową umowę o pracę (lub cywilnoprawną) na okres sprawowania mandatu,
- w porozumieniu stron zmienić warunki dotychczasowej umowy o pracę na czas sprawowania mandatu,
- jeżeli sprawowanie mandatu członka zarządu nie koliduje z wykonywaniem dotychczasowej pracy (co należy do wyjątków), zawrzeć z nim dodatkową umowę o pracę lub umowę cywilnoprawną.
To tylko niektóre z praktycznych rozwiązań. Nie wątpię jednak, że prawnicy puryści mogą oburzać się na „zawieszanie” praw i obowiązków wynikających z angażu, w kodeksie nie ma bowiem takiej instytucji. Twierdzę, że jej stosowanie nie narusza ani zasad, ani przepisów prawa pracy, a jako leżące w interesie pracownika należy aprobować.
Wybór pracownika do zarządu może jednak powodować inne skutki, co ilustruje przykład z życia wzięty.
Przykład
Do zarządu spółki zostaje wybrany popularny i szanowany wśród załogi pan Jan. Jest zatrudniony na jednym ze stanowisk wykonawczych, podlega służbowo kierownikowi działu.
Mimo wyboru do zarządu chce nadal wykonywać dotychczasową pracę (chciał zachować prawo do wcześniejszej emerytury, które wówczas gwarantowała mu ta praca), choć w ograniczonym zakresie obowiązków. Z racji posiadanych kompetencji w zarządzie nadzorował pion, w którego skład wchodzi m.in. dział, w którym wykonuje pracę. W ten sposób pan Jan został przełożonym swojego przełożonego.
Jako członek zarządu wydawał swojemu kierownikowi polecenia dotyczące różnych prac, które z kolei ten kierownik zlecał panu Janowi jako podwładnemu.
Zdaję sobie sprawę, że to skrajny przykład, ale dobrze obrazuje wagę i rodzaje problemów, z jakimi trzeba się zmierzyć. Próba łączenia dotychczasowej pracy ze sprawowaniem wysokiej funkcji menedżerskiej to na ogół złe rozwiązanie. Nie dość, że może być dysfunkcjonalne dla organizacji, to jeszcze prowadzi do niekończących się sporów kompetencyjnych i zacierania granic odpowiedzialności.
Jeśli ktoś nie umie godzić ze sobą takich sprzeczności, powinien zastanowić się nad swoim statusem zawodowym, zanim zdecyduje się na kandydowanie do władz firmy.
W dwóch rolach jednocześnie
Łączenie różnych funkcji lub stanowisk w firmie to niezwykle trudna sztuka. Posiadł ją m.in. wybitny polski karnista, profesor uniwersytetu, który tuż po wojnie przez jakiś czas równolegle sprawował funkcję kierownika katedry prawa karnego i dziekana wydziału prawa.
Na zebraniach katedry pracownicy skarżyli się na brak odpowiednich pomieszczeń do pracy, gnieździli się w jednym niewielkim pokoju z ograniczonym dostępem do światła dziennego. Kierownik katedry, zgodnie z obowiązującą drogą służbową, przygotował pisemny wniosek o przydział dodatkowych pomieszczeń.
Adresatem wniosku był… dziekan. Niezrażony tym profesor – jako dziekan – rozpatrywał wniosek i dekretował go krótkim pismem: „zważywszy na sytuację lokalową uniwersytetu wniosek jest niemożliwy do zrealizowania, odmawiam”, podpisywał i drogą służbową przekazywał odpowiedź do… kierownika katedry.
O odmowie dziekana informował pracowników i dodawał krótkie uzasadnienie: „sami widzicie, że zrobiłem wszystko, co mogłem – dziekan po prostu nie rozumie naszych potrzeb”.
— Grzegorz Orłowski radca prawny w spółce z o.o. Orłowski, Patulski, Walczak