Jak po pięciu latach naszego członkostwa w Unii ocenia pan polskie przepisy o VAT i akcyzie?
Adam Wesołowski:
Podatki pośrednie zostały bardzo dokładnie uregulowane w prawie wspólnotowym, ponieważ zarówno VAT, jak i akcyza mają duże znaczenie dla przepływu towarów i usług pomiędzy krajami Unii. Stanowią również podstawowe źródło dochodów budżetu każdego państwa Wspólnoty, dlatego nie tylko w Polsce przywiązuje się do nich dużą wagę.
Gdy wraz z przystąpieniem Polski do Unii wchodziła w życie nowa ustawa o podatku od towarów i usług, eksperci twierdzili, że jest w niej dużo dosłownego tłumaczenia dyrektyw, a mało naszego autorskiego podejścia do nowej rzeczywistości…
Pierwsze tłumaczenia przepisów unijnych nie były najlepsze. Do dziś pamiętam, jak pewien tłumacz przetłumaczył składy podatkowe jako składy wolnocłowe. Dziś pod względem stylistyki, nomenklatury czy słownictwa jest znacznie lepiej, choć są pewne niedociągnięcia. Na przykład we wszystkich krajach Wspólnoty w rozliczeniach podatkowych jest stosowana klasyfikacja statystyczna CN. U nas wciąż jest to Polska Klasyfikacja Wyrobów i Usług (PKWiU), a klasyfikacja CN jest używana jedynie w akcyzie i rozliczeniach importowych. To duże utrudnienie dla przedsiębiorców. Miejmy nadzieję, że Ministerstwo Finansów przy najbliższej okazji wprowadzi oznaczenia CN także w VAT, tak aby klasyfikacja była zrozumiała i dla Szweda, Polaka czy Francuza, i dla urzędników w Brukseli.
Na razie ministerstwo myśli jednak o uaktualnieniu klasyfikacji PKWiU i zastąpieniu dla celów VAT tej z 1997 r. tą z 2008 r.
To nie jest właściwe podejście. Skoro klasyfikacja CN sprawdziła się już w polskich warunkach w akcyzie, to po co stosować rozwiązanie pośrednie. Generalnie jednak rzecz ujmując, w ostatnich latach – przy okazji podnoszenia do rangi ustawowej wielu przepisów zawartych wcześniej w rozporządzeniach – wiele zmieniło się w tej kwestii na korzyść. Wciąż jednak znaczącym problemem pozostają np. rozliczenia VAT od importu. Po wejściu do Unii, gdy zniknęły granice celne, pobierany jest na granicy zewnętrznej Unii. Może się wydawać, że nie ma większego znaczenia, czy odprawa następuje w Polsce, w Niemczech czy na Słowacji. Tymczasem gdy towar przekracza granice Unii, naliczane jest cło, z którego 20 proc. idzie do budżetu kraju, w którym odprawa została dokonana. Tak więc dla naszego budżetu bardzo ważne jest, gdzie towar zostanie odprawiony: w Szczecinie czy obok w Rostoku. Jeszcze do niedawna każdy importer musiał zapłacić w urzędzie celnym VAT, a dopiero potem mógł go odliczyć w rozliczeniu podatkowym w kraju. Wiele firm wpadło na pomysł, aby np. w Hamburgu odprawiać import z Chin. Ograniczono w Medyce odprawy chemikaliów sprowadzanych z Ukrainy czy Rosji, a rozszerzono na Węgrzech czy na Słowacji. Wszystko dlatego, że przy dokonywaniu odpraw w Rostoku czy na Słowacji przedsiębiorcy nie musieli płacić w urzędzie celnym VAT. Uiszczali go dopiero od sprzedaży towaru dokonanej w kraju. A ponieważ budżet ponosił z tego tytułu ewidentne straty, także w Polsce wprowadzono zasadę, że firma nie musi płacić VAT na granicy, jeśli towar importowany jest w procedurze uproszczonej. Problem jednak nie zniknął, bo aby z tej możliwości skorzystać, przedsiębiorcy muszą nie tylko wylegitymować się w urzędzie celnym zaświadczeniami o braku zaległości podatkowych i względem ZUS, ale także wnieść zabezpieczenie.
Urzędy przyjmują zwykle gwarancje bankowe, a bank udziela ich dopiero wtedy, gdy pieniądze trafią na jego konto, i pobiera przy tym wysokie prowizje. Tymczasem zgodnie z unijną dyrektywą nr 112 i zasadą obowiązującą w innych państwach Wspólnoty wystarczy, by na granicy importer pokazał swój numer VAT-UE i numer identyfikacyjny odbiorcy. W Polsce niby są przepisy, które mają ułatwić rozliczenie VAT od importu w deklaracji podatkowej, ale taki drobiazg jak pobieranie zabezpieczenia sprawia, że nie działają, a przedsiębiorcy jak omijali polskie urzędy celne z odprawą towarów, tak omijają. Ekonomiści powinni policzyć, ile przez tych pięć lat członkostwa w Unii Polska straciła przez to, że 20 proc. wpływów z cła, które powinno trafić do naszego budżetu, zasiliło budżety Niemiec, Węgier czy Słowacji.
Restrykcyjne podejście ministerstwa do podatków to standard.
Tak, mamy z tym problem, podobnie zresztą jak z widzeniem we wszystkich podatnikach potencjalnych oszustów. A przecież każdy chce się rozliczyć i mieć święty spokój, by spać spokojnie w nocy, a nie myśleć, kiedy przyjdzie inspektor kontroli skarbowej i zacznie grzebać w jego rozliczeniach. Niestety, podejrzliwość nie ustaje, czego najlepszym przykładem jest nasza procedura dotycząca sprowadzania towarów spoza Unii.
Ta nasza polska filozofia widoczna jest od 1 maja 2004 r. Już wtedy mówiło się, że Ministerstwo Finansów, dostosowując krajowe przepisy do prawa wspólnotowego, było o wiele bardziej restrykcyjne, niż wymagały tego dyrektywy…
Doskonałym tego przykładem są stawki podatkowe. Nasza podstawowa wynosi 22 proc. Oprócz nas tylko trzy inne kraje Unii stosują wyższą. W Szwecji, Danii i na Węgrzech obowiązuje bowiem 25 proc. VAT…
Po raz pierwszy znaleźliśmy się w czołówce państw Unii, ale to akurat nie powód do dumy…
Tak. Chociaż jesteśmy w czołówce państw pod względem wysokości stawki podstawowej VAT, wcale tego nie widać po naszych drogach, służbie zdrowia, płacach w administracji publicznej – również w administracji skarbowej, policji. Wydawać by się mogło, że skoro budżet ma takie wysokie dochody, to i wydatki powinny być na takim samym poziomie. A tu, niestety, polski emeryt nie ma nawet co marzyć o tym, by – tak jak szwedzki – jeździć do lekarza taksówką, i to na koszt państwa. Tam ten wysoki VAT można zatem zrozumieć. Co ciekawe, mimo wysokiej stawki VAT kłopoty budżetowe mają Węgrzy. To dowód na to, o czym ostatnio się zapomina, że wpływy podatkowe zapewnia nie tylko stawka podatku, ale i wielkość sprzedaży towarów. Co z tego, że zaplanuję sobie np. podatek od dwóch lodówek, skoro sprzedana zostanie tylko jedna. Druga będzie czekać w magazynie.
Albo sprzeda się ją po cichu…
No właśnie, bo cena z podatkiem jest za wysoka. Dyrektywa nr 112 daje krajom członkowskim dużą swobodę w ustalaniu stawek VAT. Wymaga jedynie, by stawka podstawowa nie była niższa niż 15 proc. I co ciekawe, niektóre kraje korzystają z tej swobody mniej więcej tak jak banki centralne na obniżce stóp procentowych. Świadczy o tym choćby obniżona na 2009 r. stawka VAT z 17,5 proc. do 15 proc. w Wielkiej Brytanii dla pobudzenia konsumpcji w czasie kryzysu. Tą samą drogą poszła swego czasu Francja, która najpierw podniosła stawkę VAT do 20,5 proc., a gdy się okazało, że hamuje popyt, obniżyła ją do 19,6 proc. U nas też nastały ciężkie czasy, a mimo to fiskus nie wykorzystuje instrumentu dopuszczonego przez Unię.
Już słyszę ministerstwo: nie można, bo będą mniejsze wpływy do budżetu!
A to nieprawda, bo o wpływach decyduje przede wszystkim wielkość sprzedaży. Zmiana stawek jest instrumentem, który pozwala prowadzić politykę podatkową na bieżąco. Można w ciągu dwóch miesięcy wydać ustawę czasowo obniżającą VAT, powiedzmy, o 2 punkty procentowe. U nas dyskutowano natomiast o tym, czy tę stawkę podnieść. Niestety, jest też wiele sytuacji, w których można było stosować niższe stawki podatkowe, a nie wiadomo, dlaczego stosujemy wyższe. Weźmy pierwszy przykład – żywność przetworzona objęta jest 7-proc. stawką, ale 22-proc. opodatkowane są kawa i herbata, woda w butelkach czy napoje. Trudno znaleźć jakiekolwiek uzasadnienie takich praktyk. Innym przykładem ograniczania konsumpcji jest ograniczenie w stosowaniu obniżonej stawki VAT dla domów do 300 mkw. i mieszkań do 150 mkw. Zróżnicowanie stawek doprowadziło też do zaniku budownictwa rekreacyjnego. Rzadko buduje się domy letniskowe czy altany, bo są objęte 22 proc. VAT. Lepiej wybudować dom całoroczny, bo dzięki 7-proc. stawce będzie kosztował mniej.
Czyżby przez swoje postępowanie ministerstwo zmuszało ludzi do kombinowania?
Tak
. Pokusy w postaci przepisów i wysokości podatku są faktycznie bardzo mocne. Tak jak jest w większości krajów, stawka podstawowa VAT w Polsce powinna wynosić 18 – 19 proc., nie więcej jednak niż 20 proc.
Urzędnicy lubią mówić np., że PIT nie jest wcale taki wysoki w porównaniu z innymi krajami. Zapominają jednak dodać, że kwota wolna od podatku i próg podatkowy są dużo niższe...
No właśnie, a skoro już jesteśmy przy progach, to warto wspomnieć, że Polska wynegocjowała z Unią próg 10 tys. euro jako limit zwolnienia od VAT, podczas gdy np. Czesi czy Słowacy mają 35 tys. euro. To dowód braku wyobraźni z naszej strony. Można było wynegocjować wyższy limit, bo rozliczenia podatkowe są skomplikowane, co tylko zachęca do myślenia, by nie przekroczyć tego limitu i nie wpaść w VAT. I pomyśleć, że gdyby ten limit był wyższy, to drobnych podatników nie kusiłoby odliczanie 6 tys. zł przy zakupie samochodów na firmę. Warto przy okazji dodać, że jako jedyny kraj w Unii mamy akcyzę na samochody. Na szczęście zniknęła już akcyza od jachtów, broni myśliwskiej, kosmetyków czy futer. To kolejny podatek, który wysyła Polaków po zakupy za granicę kosztem naszych producentów i budżetu. Akcyza od samochodów jest bardzo szkodliwym podatkiem, który nie daje dochodów budżetowych, ale hamuje niepotrzebnie sprzedaż nowych samochodów. Niestety, w akcyzie normą jest karanie wszystkich poprzez wyrównywanie stawek zamiast ukierunkowywanie aparatu skarbowego na ściganie nadużyć....
Tak usiłowano postąpić z olejem opałowym...
O właśnie. Tymczasem tańszy olej z takimi samymi parametrami sprzedawany jest w całej Unii. Lepiej więc sięgnąć po metody walki z wykorzystywaniem oleju opałowego do innych celów, niż karać wszystkich Polaków przez to, że 30, 50 czy 100 osób dopuściło się nadużyć. Warto dodać, że z powodu tych obaw Polska nie wykorzystuje innych możliwości, jakie daje unijne prawo. Przepisy wspólnotowe dopuszczają bowiem sprzedaż oleju napędowego bez akcyzy albo z minimalnym podatkiem nie tylko na cele rolnicze i dla kutrów rybackich, ale i dla autobusowej komunikacji miejskiej oraz międzymiastowej. Bez trudu można jednak zapobiec nadużyciom poprzez tankowanie autobusów na specjalnych stacjach paliw w zajezdniach, tak zresztą jak dziś się to odbywa, albo wprowadzić system zwrotu akcyzy. Podobnie można zróżnicować akcyzę od energii elektrycznej sprzedawanej do napędu pociągów, tramwajów, trolejbusów czy metra.
Z naszej rozmowy wyłania się niezbyt pochlebny obraz pracy ministerstwa...
Dziś minister finansów w kwestiach podatków ma niewiele do powiedzenia. O systemie podatkowym decydują Sejm, Senat i prezydent z możliwością weta.