Między najważniejszymi osobami we władzach klubu Legia Warszawa trwa spór. Co ciekawe, są to jednocześnie udziałowcy Legii Holding sp. z o.o., będącej jedynym akcjonariuszem klubu. Konstrukcja właścicielska mistrza Polski sprawia, że spór toczy się na płaszczyznach obu spółek. Ich statuty są tak skonstruowane, że zapowiada się ciekawa rozgrywka. A żadna ze stron nie chce odpuścić.

Waśnie toczą się między Dariuszem Mioduskim (60 proc. udziałów) i Bogusławem Leśnodorskim (20 proc. udziałów), będącym jednocześnie prezesem zarządu klubu. Mioduski chce odwołania Leśnodorskiego z tej funkcji. Powodem eskalacji sporu była ostatnia kara nałożona przez UEFA po meczu z Borussią Dortmund. Przez wybryki kibiców październikowe spotkanie mistrza Polski z Realem Madryt prawdopodobnie rozegra się przy pustych trybunach. Mioduski, choć nie wprost, przypisuje winę Leśnodorskiemu. Wiadomo, że to wierzchołek góry lodowej, bo w grę wchodzi walka o przywództwo w najbogatszym klubie w Polsce.

Leśnodorskiego łatwiej będzie wykupić, niż odwołać. Mioduski złożył taki wniosek, ale jego głos to za mało. Mimo że jest prezesem zarządu Legia Holding, potrzebuje zgody Macieja Wandzla (członka zarządu). Nie może na to liczyć, bo Wandzel jawnie popiera Leśnodorskiego (ten ostatnio zrezygnował z funkcji drugiego członka zarządu). Mimo braku poparcia większościowego współudziałowca Wandzel i Leśnodorski mogą podejmować większość decyzji dotyczących klubu.

– Są dwa wyjścia z tego impasu: albo wykupienie udziałów przynajmniej jednego ze zwaśnionych udziałowców, albo żmudny proces sądowy, mający udowodnić, że prezes zarządu działał wbrew interesom spółki – tłumaczy prof. dr hab. Adam Opalski z Uniwersytetu Warszawskiego.

Mioduski ma taki oręż. Przyznaje mu je umowa inwestycyjna między współudziałowcami. Bezskuteczny wniosek o odwołanie prezesa zarządu klubu daje mu szansę na wykupienie udziałów jednego lub obu współudziałowców. Gdy znajdzie odpowiednich partnerów inwestycyjnych, zapewne to zrobi.

Alternatywą jest też wypracowanie kompromisu, ale to nie zawsze jest możliwe. – Rozpoczynając wspólne przedsięwzięcie, trzeba ułożyć regulacje korporacyjne tak, aby zabezpieczyć funkcjonowanie podmiotu na wypadek sporów osobowych i nie doprowadzić do paraliżu – radzi Opalski. Gdy nie ma widoku na zgodę, walka powinna się zakończyć szybko. Pozaboiskowe rozgrywki o władzę mogą osłabić klub.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki: w.tokaj@rp.pl