Samo złożenie wniosku już nie wystarczy, by niemal z automatu otrzymać zezwolenie na przetwarzanie odpadów. Zanim marszałek województwa lub starosta (w zależności od rodzaju instalacji) je wyda, zleci wojewódzkiej inspekcji ochrony środowiska kontrolę u przedsiębiorcy, który zamierza przetwarzać odpady. To efekt nowelizacji ustawy o odpadach, która weszła w życie 1 stycznia.

Wojewódzcy inspektorzy sprawdzą, czy przedsiębiorca w ogóle ma instalację do przetwarzania śmieci. Ocenią też, czy jest zdolny zagospodarować deklarowaną ilość odpadów.

Wprowadzenie takiego rozwiązania ma ograniczyć patologie. Do tej pory zezwolenia otrzymywały firmy założone na tzw. słupy, które nie miały żadnej instalacji. Wygrywały później przetargi na utylizację np. niebezpiecznych substancji, co jest kosztowne. Zgarniały zamówienie sprzed nosa tym, którzy mogliby je przetworzyć. Odpady później porzucały w lasach, na łąkach czy w wynajętych magazynach.

Zmienia się też sposób karania przedsiębiorców, którzy nie złożą w terminie sprawozdania marszałkowi województwa i głównemu inspektorowi ochrony środowiska dotyczącego gospodarowania przez nich odpadami. Do tej pory kara wynosiła 500 zł. A kolejna, gdy nadal nie przesyłano sprawozdania – 2 tys. zł. Kara w tej wysokości mogła być nakładana kilka razy, gdy firma wciąż nie wysyłała odpowiedniego sprawozdania, ale w sumie nie mogła przekroczyć 8,5 tys. zł. Od 1 stycznia przedsiębiorca będzie mógł być ukarany grzywną do 5 tys. zł. O jej każdorazowej wysokości zdecyduje więc urzędnik.

Od tego roku obowiązuje też limit kar za spóźnienia ze złożeniem sprawozdania przez firmy odbierające odpady komunalne. Poprzednio każdy dzień spóźnienia kosztował przedsiębiorcę 100 zł. Kara mogła być nakładana w nieskończoność. Za sprawą nowelizacji pojawił się limit. Przedsiębiorca zostanie ukarany maksymalnie za 365 dni spóźnienia ze złożeniem sprawozdania. W taki sam sposób za spóźnienie ze sprawozdaniami będą karani przedsiębiorcy prowadzący w gminach punkty selektywnej zbiórki odpadów komunalnych (PSZOK).

Od 1 stycznia nie można już składować odpadów biodegradowalnych, które mają wartość energetyczną powyżej 6 MJ/kg. Chodzi o takie śmieci jak resztki jedzenia, szmaty, odpady z ogrodów, które nadają się do spalenia. Takie rozwiązanie wprowadza jeden z przepisów rozporządzenia ministra gospodarki w sprawie dopuszczania odpadów na składowiska. W Polsce nie ma jednak wystarczającej ilości spalarni. Pojawiają się więc głosy, że przez to wzrosną ceny wywozu śmieci, gdyż będzie trzeba dopłacić cementowniom, w których spala się część odpadów przerobionych na tzw. paliwo alternatywne.

Podstawa prawna: ustawa z 11 września 2015 r. o zużytym sprzęcie elektrycznym DzU z 23 października 2015 r., poz. 1688