W Internecie pojawiają się oferty pracy, w których firma szuka kandydata o niesprecyzowanych kwalifikacjach. Chce przyjąć np. informatyka doświadczonego w programowaniu w bliżej nieokreślonej technologii za 2,5 tys. zł brutto miesięcznie. Jedynym jasnym wymaganiem jest biegła znajomość języka hindi (zobacz przykładową ofertę).
Taka oferta może u zainteresowanych budzić zdziwienie i zniechęcenie. Z reguły bowiem pracodawcy dają angaże wąsko wyspecjalizowanym informatykom i dokładnie określają, jakie języki programowania powinni znać.
Okazuje się, że zamieszczając takie ogłoszenia, firmy celowo niedokładnie wskazują wymagania co do kwalifikacji kandydata. Te ogłoszenia są bowiem tylko pozornie skierowane do
szukających pracy. W rzeczywistości firma nie potrzebuje żadnego pracownika i próbuje ominąć przepisy. Miejsce, które oferuje, jest przygotowane dla konkretnej osoby z zagranicy. Wysyłając ogłoszenie do urzędu pracy, spełnia tylko wymagania, jakie nakładają na nią przepisy.
– Zgodnie z ustawą o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy firma, która chce dostać od wojewody pozwolenie na zatrudnienie obcokrajowca spoza Unii Europejskiej, musi najpierw skierować ofertę do urzędu pracy – mówi Zofia Kołakowska z warszawskiej kancelarii. Starosta powinien potwierdzić, że żaden z polskich bezrobotnych nie sprosta stawianym wymaganiom. Zatrudnienie cudzoziemca jest także możliwe, gdy podczas rekrutacji zorganizowanej w zainteresowanej firmie nie uda się wybrać odpowiedniego kandydata.
Na wydanie takiej opinii starosta ma 14 dni. Zwykle w tym czasie kandydaci, którzy zgłoszą się do firmy, bardzo szybko odpadają już na wstępie rozmowy kwalifikacyjnej. Jeden z byłych pracowników warszawskiego oddziału polsko-ukraińskiej firmy zdradził “Rz”, jakie praktyki stosował jego pracodawca. Zatrudniał ukraińskich ekonomistów, informatyków, handlowców, a także Polaków, którzy najczęściej w ogóle nie znali języka ukraińskiego. Kiedy firma chciała ściągnąć kolejnego Ukraińca, udowadniała każdemu polskiemu kandydatowi, że nie zna on dobrze języka ukraińskiego. Kiedyś zgłosił się magister ukrainistyki, ale nie poradził sobie, bo rozmówca zaczął używać jakiegoś dialektu.
– Przeprowadzając takie pozorne i oszukane rekrutacje, firma nie łamie prawa, lecz obchodzi je taktycznie. Oferty dla wykwalifikowanych pracowników umysłowych zdarzają się niezbyt często, ale w takich wypadkach jesteśmy zmuszeni wydawać pozytywną opinię. Korporacja zawsze udowodni nam, że kandydaci, których zaproponowaliśmy, nie znali biegle języka obcego – przyznaje Urszula Murzuska z Powiatowego Urzędu Pracy w Warszawie.
Kiedy firma poszukuje wykwalifikowanego pracownika umysłowego, czyli np. finansisty czy bankowca, zawsze udaje jej się ściągnąć konkretną osobę.
– Trafiają do nas takie oferty “dla formy”. Mieliśmy kiedyś śmieszne ogłoszenie, w którym pracodawca ogłaszał nabór na stanowisko prezesa zarządu, wymagając biegłej znajomości języka białoruskiego i oferując w zamian 1500 zł – przyznaje Antoni Duda, dyrektor PUP w Opolu.
W 2009 r. wojewoda mazowiecki wydał około 15 tys. pozwoleń na pracę dla cudzoziemców. Najczęściej były to zgody na zatrudnienie Białorusinów, Ukraińców, Wietnamczyków czy Chińczyków.
Pracodawcy ściągają zazwyczaj z zagranicy pracowników fizycznych bez specjalnych kwalifikacji. Są wśród nich budowlańcy, ale także kasjerzy i kucharze.
– W takich wypadkach jednak bardzo często wydajemy negatywną opinię, bo polscy bezrobotni doskonale spełniają wymogi pracodawcy, tylko trzeba im więcej zapłacić – dodaje Urszula Murzuska.
Masz pytanie, wyślij e-mail do autorkik.nowosielska@rp.pl