Nie ma chyba przedsiębiorstwa, w którym pracownicy nie robiliby zdjęć. Często tę pasję przenoszą do pracy i fotografują kolegów przy biurkach, maszynach, w trakcie rozmów. Szczególne okazje do takich fotek nadarzają się podczas firmowych spotkań (imieniny czy uroczystości pracowników) i imprez zewnętrznych, np. wyjazdów integracyjnych.
Zazwyczaj w tych towarzyskich przerwach w pracy pije się alkohol, niejednokrotnie z udziałem kierownika czy szefa. Flesze błyskają. Czy pracodawca, który kwestionuje takie zachowania podwładnych, może domagać się, aby fotograf udostępnił zdjęcia z kompromitującymi lub niewygodnymi sytuacjami? Czy temu pracownikowi wolno odmówić wykonania tego polecenia?
[srodtytul]Związek z pracą[/srodtytul]
Co do zasady, podejmując zatrudnienie, pracownik zobowiązuje się, że na rzecz pracodawcy i pod jego kierownictwem będzie wykonywał pracę określonego rodzaju (art. 22 § 1 [link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr;jsessionid=B5E347C50E4D2860978BAD3D891C7A48?n=1&id=76037&wid=337521]kodeksu pracy[/link]). Wymóg ten konkretyzuje stosowanie się do poleceń pracodawcy.
Zgodnie z art. 100 k.p. pracownik musi przestrzegać takich dyspozycji, które dotyczą pracy, nie są sprzeczne z prawem, a także z umową o pracę. Tu odpowiedź dla pracownika jest prosta. Nakaz pracodawcy udostępnienia zdjęć z prywatnego aparatu nie dotyczył zadań służbowych i nie wiązał się z umową o pracę, chyba że fotografujący miał w zakresie swoich obowiązków rejestrowanie wydarzeń na terenie zakładu.
W przeciwnym razie podwładny może odmówić wykonania takiej komendy. Ponieważ to pracownik ocenia sprzeczność tej dyspozycji z prawem czy umową, musi liczyć się z ryzykiem popełnienia błędu i z tym, że pracodawca będzie miał inne zdanie. W razie niezgodności między stronami powody odmowy wykonania polecenia będzie analizował sąd pracy.
Poza wszelkimi wątpliwościami pozostaje natomiast sposób spędzania wolnego czasu nawet na firmowych imprezach zewnętrznych, jeśli podwładny nie wykonuje zawodu tzw. zaufania publicznego.
Mimo że nie podlega wtedy władztwu pracodawcy, to dla bankowca czy prawnika fotka z suto zakrapianego wyjazdu integracyjnego może być sprawcą rozstania. Natomiast uwieczniony w takiej sytuacji monter instalacji gazowych będzie spał spokojnie.
[srodtytul]To nie dowód[/srodtytul]
Rejestrowanie firmowych wydarzeń może przynieść też inne skutki. Jeśli bowiem fotografia, na której widnieje pracownik z kieliszkiem w ręku, dotrze do pracodawcy, może on próbować podjąć zdecydowane działania. Czy jednak ma do nich prawo?
Nawet takie zdjęcie jest wątpliwym dowodem, bo przecież nie wiadomo, jaki płyn wylewano z butelek, choćby miały nawet widoczne etykiety z nazwą. Ponadto samo to, że pracownik trzyma kieliszek w ręku, nie oznacza, że go używał.
Jeśli jednak szef miałby mocniejsze dowody, np. test trzeźwości podwładnego, zeznania świadków, notatkę służbową bezpośredniego przełożonego, sytuacja fotografowanego znacznie się pogarsza.
Nie obroni go nawet to, że przełożony wcześniej tolerował nietrzeźwość podwładnego w pracy [b](wyrok Sądu Najwyższego z 13 kwietnia 2000 r., I PKN 596/99).[/b]
Pracodawca musi także baczyć na jeszcze inną ważną okoliczność, choć w dobie fotografii cyfrowej ma ona mniejsze znaczenie, bo zdjęcia niemal natychmiast są dostępne na ekranie komputera. Jeśli chciałby pracownika ukarać, nie zrobi tego po upływie dwóch tygodni od powzięcia wiadomości o naruszeniu obowiązku i po trzech miesiącach od zdarzenia (art. 109 § 1 k.p.).
Także dyscyplinarne rozstanie z winy podwładnego jest niedopuszczalne po miesiącu od chwili, gdy dowiedział się naruszeniu wymogów pracowniczych (art. 52 § 2 k.p.).
[srodtytul]Podobizna w sieci[/srodtytul]
Zupełnie inne prawa będzie miał natomiast pracownik, którego zdjęcia z firmowej imprezy czy wyjazdu trafią do wewnętrznego folderu lub intranetu dostępnego dla całej załogi. Wpuszczając je do takiego działowego zbioru, a tym bardziej do powszechnej sieci, fotograf czy pracodawca powinien zadbać o zgodę wszystkich fotografowanych na udostępnianie ich obliczy.
Wchodzi tu w grę ochrona dóbr osobistych (art. 24 [link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr;jsessionid=86F27ADE2102E1D67842E76D535F1BD1?id=70928]kodeksu cywilnego[/link]), do których zalicza się również wizerunek. Brak akceptacji podwładnego na rozpowszechnianie jego podobizny naraża szefa na sądowy spór o naruszenie dóbr osobistych.
[ramka][b]Komentuje Grzegorz Orłowski, radca prawny w spółce z o.o. Orłowski, Patulski, Walczak[/b]
Każda osoba ma prawo do ochrony swojego wizerunku. To jedno z naszych chronionych dóbr osobistych. I każdy, kto je narusza, np. publikując nasz wizerunek w Internecie bez naszej zgody, dopuszcza się bezprawnego zamachu na te dobra.
Oprócz zaniechania tych praktyk taka osoba może domagać się też stosownego zadośćuczynienia (art. 23 i 24 k.c.). To dzisiaj zresztą wielki problem portali społecznościowych i niektórych bezmyślnych ich uczestników.
Tym groźniejszy, że w młodym pokoleniu takie zachowania często uchodzą za normalne, stąd ciągle słyszymy o bulwersującym rozpowszechnianiu cudzych wizerunków, np. poprzez esemesy. Aż strach pomyśleć, co będzie, gdy osoby z tak zwichrowaną świadomością prawną rozpoczną karierę zawodową.
Ochrona naszej prywatności czy wizerunku jest także gwarantowana konstytucyjnie, ale w dobie Internetu powszechnie gwałcona. Masowość takich zjawisk wyrabia u niektórych przekonanie, że publikowanie zdjęć bez zgody fotografowanego w Internecie to rzecz normalna, a przecież to oczywiste bezprawie.
Z tego że nie protestujemy przeciwko zrobieniu ujęcia, w żadnym razie nie można wywodzić naszej zgody na jego rozpowszechnianie.[/ramka]