Wytwórcy zaniżają ilość wody w produkcie albo „zapominają” o tych rodzajach oznakowań, które nie są dla nich korzystne.

Tak przynajmniej wynika z ostatnich kontroli przeprowadzonych przez Inspekcję Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (IJHARS).

Błędy dotyczą znakowania opakowań jaj. Inspektorzy znaleźli je na ponad 40 proc. z nich. Przede wszystkim brakowało danych o tym, skąd pochodzą najniższej jakości jaja – czyli o tym, że są z chowu klatkowego. Producenci nie zapominali natomiast o informacji, że pochodzą one z hodowli ściółkowej albo z gospodarstw ekologicznych.

Producenci zapominali też o podaniu numeru partii czy określaniu daty minimalnej trwałości. Pracownicy inspekcji handlowej zwrócili uwagę na jeszcze inną nieprawidłowość: fałszowanie nawet o dwa numery wielkości jaj. Określa się ją, w zależności od wagi, podobnie jak ubrania od S do XL.

– Spotkaliśmy się nawet z tym, że jaja kategorii S określano na opakowaniu jako L – mówi Krystyna Gawkowska z Państwowej Inspekcji Handlowej.

[b]O ile częstsze kontrole znakowania jaj mogą znacząco przyczynić się do tego, że klient będzie wiedział, jakie kupuje, o tyle do istotnej zmiany jakości wędlin trzeba by zmienić przepisy.[/b]Obowiązujące u nas obecnie unijne zasady nie określają bowiem szczegółowo wymagań dla poszczególnych ich rodzajów. Ich jakość musi być zgodna z deklaracją producenta, czyli firmy, która wytwarza konkretny wyrób. Ta może np. dopuszczać 80 proc. wody w suchej kiełbasie. Jeśli wyrób nie przekracza tej wielkości, to wszystko jest w porządku.

Pod warunkiem jednak prawidłowego podania składu na opakowaniu. Blisko 40 proc. przebadanych przez IJHARS partii wędlin nie spełniało tego wymogu – brakuje w wykazie składników wody czy choćby tzw. MOM, czyli mieszaniny zmielonych kości, chrząstek, szpiku kostnego i ścięgien.