Prawo chroni interesy wykonawców, pozwala im więc składać protesty, odwołania, wreszcie skargi do sądu. Przy zamówieniu na roboty budowlane, których wartość nie przekracza 20 mln euro, lub zamówieniu na usługi czy dostawy, którego wartość nie przekracza 10 mln euro, złożenie skargi do sądu nie wstrzymuje jednak zawarcia umowy. Może się więc okazać, że firma wygra w sądzie, ale inwestycję będzie już prowadził inny wykonawca.

Tak się właśnie stało w przetargu na przebudowę mostu w miejscowości Osuchy. Startowało w nim konsorcjum złożone z dwóch firm. Ponieważ był to przetarg ograniczony, wykonawcy najpierw składali wnioski o dopuszczenie do udziału w nim. Już na tym etapie, czyli przed możliwością złożenia oferty, konsorcjum zostało wykluczone z przetargu. Poszło o wykaz osób, które miały wykonywać zamówienie. Zamawiający doszedł do wniosku, że dwie z nich nie posiadały uprawnień. Konsorcjum przekonywało, że miały, a nawet gdyby było inaczej, to i tak nie powinno zostać wykluczone z przetargu, lecz wezwane do uzupełnienia dokumentów. Arbitrzy, którzy rozpoznawali ten spór, doszli jednak do wniosku, że konsorcjum słusznie zostało wykluczone. Tymczasem przetarg był kontynuowany. Zamawiający wyłonił zwycięską firmę. Ponieważ wartość zamówienia nie przekraczała 20 mln euro, zawarł z nią umowę, nie czekając na wyrok sądu.

Konsorcjum nie dało jednak za wygraną i złożyło skargę do sądu. Wygrało sprawę. Sędziowie doszli do wniosku, że tak naprawdę zamawiający w ogóle nie żądał kwestionowanego wykazu, dlatego nie mógł wykluczyć konsorcjum za to, że dokument był błędny lub w ogóle nie został złożony.W wyroku Sąd Okręgowy w Lublinie nakazał powtórną ocenę wniosku o dopuszczenie do udziału w opisanym przetargu (IX Ga 177/07). Tu jednak pojawia się problem.

– Wyrok jest po prostu niewykonalny. Przetarg już się zakończył zawarciem umowy i nie można go wznowić. A skoro tak, to nie można ponownie ocenić wniosku – wyjaśnia Robert Krynicki, radca prawny z kancelarii Krynicki, Cieślik i Partnerzy.

Co zatem daje wygrana przed sądem? Niestety niewiele, żeby nie powiedzieć: nic. Teoretycznie wykonawca może się domagać odszkodowania za utracone korzyści. W praktyce jednak nie będzie w stanie ich udowodnić, skoro nie złożył oferty. Po pierwsze dlatego, że nie wiadomo, czy wygrałby przetarg, po drugie zaś – skoro nie złożył oferty, to nie wiadomo, ile mógłby zarobić.

Aby wyroki w takich sprawach nie były fikcją, przepisy musiałyby zakazywać zawierania umów przed sądowym finałem. Tyle że to wstrzymywałoby przetargi, a wszystkie ostatnie zmiany w prawie zmierzały do ich przyspieszenia.

– Ustawodawca mógłby jednak pomyśleć o swego rodzaju rekompensacie dla wykonawców, którzy znajdą się w takiej sytuacji – mówi Robert Krynicki i wskazuje przez analogię art. 70

4

§ 2 kodeksu cywilnego.

Przewiduje on możliwość żądania od organizatorów przetargów zapłaty dwukrotności wadium, jeśli uchylają się od zawarcia umowy. – Oczywiście odpowiednio zmodyfikowany przepis musiałby się znaleźć w prawie zamówień publicznych – dodaje Krynicki.

Byłby to kompromis pomiędzy potrzebą szybkiego kończenia przetargów a możliwością dochodzenia przez wykonawcę swych praw.

Ten wyrok pokazuje, że ochrona prawna wykonawcy może pozostać fikcją. Organizator przetargu nie może zastosować się do wyroku, gdyż przetarg już zakończono. Ewentualne roszczenia odszkodowawcze są pozbawione podstaw, skoro wykonawca nie złożył oferty. Nie sądzę też, by można było stwierdzić nieważność umowy. Skoro zamawiający miał prawo ją zawrzeć, co zresztą sąd potwierdził, to nie można mówić o rażącym naruszeniu przepisów. Trudno też wykazać, że naruszenie miało wpływ na wynik postępowania, gdyż nie wiadomo, czy oferta wykluczonego byłaby uznana za najkorzystniejszą. W efekcie wygrana przed sądem praktycznie nic mu nie daje.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora s.wikariak@rp.pl