W 2018 r. padł kolejny rekord w eksporcie polskich towarów. Ich wartość sięgnęła 221 mld euro i po raz drugi, tak jak w 2017 r., przekroczyliśmy 200 mld euro. Nasz eksport jest na właściwym torze?
Tadeusz Kościński: Ten wynik to bardzo dobra wiadomość w trudnych czasach. Trwa wojna handlowa pomiędzy dwoma największymi eksporterami na świecie: Chinami i USA. Relacje handlowe pomiędzy USA a Unią Europejską też pozostawiają wiele do życzenia. Do tego obserwujemy przeciągający się brexit i spowolnienie wzrostu PKB i popytu zagranicznego u naszych głównych partnerów handlowych, w tym Niemiec. Cała gospodarka światowa spowolniła. Mając te fakty na uwadze, uważam, że liczba 221 mld euro w ubiegłym roku to bardzo dobry wynik. Oznacza to 7 proc. wzrostu eksportu w 2018 r. (r./r.). To jest to, co zakładaliśmy i co udało się nam osiągnąć.
Rośnie też eksport usług?
Tak. Wraz z usługami, których eksport wzrósł w 2018 r. o niemal 13 proc., mamy nawet 8-proc. wzrost eksportu. To o punkt procentowy więcej niż dynamika, którą założono w strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju. Przez ostatnie trzy lata (odnosząc to do 2015 r.) eksport towarów wzrósł o 19 proc., a usług – aż o 46 proc. Łącznie eksport towarów i usług wzrósł w tym okresie o 29 proc.
Rośnie też import. Jego dynamika jest wyższa od eksportowej i to prawie o 3 pkt proc.
W przypadku importu sprawa jest nieco bardziej złożona. Po pierwsze, mamy import zaopatrzeniowy, dzięki któremu nasza gospodarka rośnie. Chodzi o towary wykorzystywane do dalszej produkcji u nas w kraju. To pozytyw. Po drugie, importujemy energię, w tym ropę naftową, i jej ceny ostatnio wzrosły. Po trzecie, jest też import tranzytowy. Na jego odprawach zyskujemy 20 proc. ceł + VAT, niezależnie od zysków osiąganych przez porty czy kolej. Następnie towary, które się u nas znalazły, są transportowane dalej. Tu dobrym przykładem są Chiny. Szacujemy, że 60 proc. importu z Państwa Środka trafia przez nas do innych państw. Ten rodzaj importu będzie rósł, choćby poprzez rozwój polskich portów. Można zakładać, że przejmą one część towarów z Hamburga i Rotterdamu. Do tego nasze społeczeństwo się bogaci i zaopatruje się w coraz większą liczbę dóbr konsumpcyjnych, np. smartfonów czy komputerów. Reasumując – wyższa dynamika importu wynika z silnego popytu konsumpcyjnego, ożywienia w inwestycjach oraz wyższych cen nośników energii, w tym ropy naftowej. Na światowe ceny ropy wpływu nie mamy. Natomiast wzmocnienie popytu konsumpcyjnego świadczy o wzroście zamożności społeczeństwa, a o wzrost inwestycji od dłuższego czasu sami zabiegamy.
A co saldem w handlu zagranicznym? Z 0,5 mld euro nadwyżki na koniec 2017 r. zrobiło się aż 5 mld euro deficytu na koniec 2018 r.?
Dobrym przykładem jest import ropy naftowej. Jej ceny wzrosły, a co za tym idzie – wzrosła wartość jej importu. Przykładowo, nie licząc importu energii z Rosji, nasz bilans w wymianie handlowej z tym krajem byłby dodatni.
To jedno, ale nie ma też co ukrywać, że coraz bardziej zalewają nas towary z Azji. Deficyt w handlu z tym kontynentem osiągnął kolejny rekordowy wynik. Tym razem było to aż -42,1 mld euro. Jest jakiś pomysł, jak zmniejszyć ten niekorzystny wynik?
Na pewno możemy do Azji dużo więcej eksportować. I na tym powinniśmy się skupić. Na każdym kroku przekonujemy naszych przedsiębiorców, że warto różnicować geograficzne kierunki swojego eksportu. Nadal musimy eksportować do UE, ale też wychodzić na nowe, dalsze rynki, w tym azjatyckie. Powinniśmy też to robić samodzielnie, bez udziału pośredników. Często bowiem eksportujemy do Azji, ale poprzez Niemcy, Francję czy Holandię. Idziemy wtedy w duży wolumen i niskie marże. Następnie polskie towary są sprzedawane przez pośredników z wysoką marżą. Gdybyśmy robili to samodzielnie, bilans z Azją poprawiłby się automatycznie. Sporo w tej materii zrobiliśmy poprzez działalność zagranicznych biur handlowych Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu (PAIH), ale też wiele mamy jeszcze do zrobienia. Przestrzegałbym przed analizą naszych relacji handlowych z Azją wyłącznie przez pryzmat suchych liczb. Wiele importowanych stamtąd produktów jest bowiem wykorzystywanych w Polsce do produkcji dóbr eksportowych o większej wartości dodanej. Oceniamy, że w przypadku importu z Chin prawie 1/3 towarów jest de facto reeksportowana. Import z Azji to w wielu wypadkach import zaopatrzeniowy. Wiele podzespołów czy części do produkcji w Polsce powstaje właśnie w Azji. To także surowce i materiały, które u nas po prostu nie występują. Ta specyfika jest właściwa dla całego łańcucha dostaw i produkcji na świecie. Weźmy pod uwagę także koszty produkcji podzespołów, które są zdecydowanie niższe w Azji niż w Europie.
Chiny w porozumieniu z Włochami chcą w porcie w Trieście umiejscowić jedną z końcówek Nowego Jedwabnego Szlaku. My się już nie liczymy jako chiński hub w Europie czy – zważywszy na nasz ogromny deficyt w handlu Chinami – nie palimy się do takich pomysłów?
Koniec Polski jako hubu dla przepływów towarowych między UE a Chinami i Azją ogłaszano już wielokrotnie. Tymczasem fakty są takie, że ponad 90 proc. przewozów kolejowych między Chinami a Europą jest dziś realizowanych przez terytorium Polski, a rozmaite trasy alternatywne znajdują się w większości przypadków w sferze planów lub testów. Oczywiście zapewne Chiny rozważają różne warianty morskie i kolejowe na osi Północ–Południe. Polska pozostanie jednak jednym z głównych miejsc, do których trafią chińskie towary. Poza tym Triest to port adriatycki, który miałby docelowo obsługiwać przewozy morskie. Nie jest to bezpośrednia konkurencja dla Polski, która jest naturalnym kandydatem, aby pełnić rolę hubu obsługującego przede wszystkim przewozy kolejowe między Chinami a UE.
1 lutego br. weszła w życie umowa o partnerstwie gospodarczym między Unią Europejską a Japonią. Polska na niej raczej zyska czy straci?
Nie sądzę, aby w tym przypadku zmiana była bardzo znacząca, ponieważ polski i europejski rynek był i tak dość otwarty na towary z Japonii. Umowa jest korzystna dla obu stron. Z chwilą jej wejścia w życie Japonia dokonała liberalizacji 91 proc. wartości swojego importu z UE. Celem Umowy EPA było utworzenie strefy wolnego handlu między UE i Japonią (4. eksporterem i 4. importerem towarów i usług na świecie), a tym samym stworzenie nowych możliwości w dziedzinie handlu i inwestycji, przede wszystkim poprzez lepszy dostęp towarów i usług oraz udoskonalone zasady handlu. Podczas negocjacji umowy EPA głównymi celami UE było przede wszystkim rozwiązanie kwestii istniejących na rynku japońskim barier pozataryfowych, redukcja stawek celnych w handlu UE–Japonia oraz zwiększenie poziomu otwarcia japońskiego rynku zamówień publicznych.
Czego możemy eksportować więcej do Japonii?
Przede wszystkim żywności.
Notujemy ciągły wzrost eksportu do UE. W 2018 r. to kolejne 13 mld euro więcej, duży tu jeszcze mamy margines wzrostu?
Bardzo duży. Dotychczasowa dynamika wzrostu bynajmniej nie sugeruje jego wyczerpania. Na rynku niemieckim, czeskim czy holenderskim odnotowujemy wciąż bardzo dobre wyniki, a są to przecież kraje, z którymi już teraz mamy bardzo wysoki poziom obrotów wzajemnych. Wraz z transformacją polskiej gospodarki i odejściem od jej imitacyjnego charakteru, będziemy eksportować coraz to bardziej zaawansowane produkty, z wyższą marżą. W tej jakościowej zmianie widzę największe zapasy wzrostu. Drugim powodem do optymizmu jest eksport usług, gdzie odnotowujemy znaczące dodatnie saldo z krajami europejskimi. Jednocześnie trzeba powiedzieć otwarcie, że tempo wzrostu eksportu zależeć będzie od koniunktury w strefie euro. Sygnały z drugiej połowy 2018 r. mogły wywołać delikatny niepokój, ale trzymamy rękę na pulsie. Jedyny duży znak zapytania dotyczy Wielkiej Brytanii. To trzeci największy odbiorca naszego eksportu. I kryzys, który ma tam miejsce, ma wpływ na polskie firmy.
Spodziewamy się spadku obrotów z Wielką Brytanią czy może wręcz ich załamania?
Raczej spadnie dynamika wzrostu. Niewiedza w biznesie jest zawsze najgorsza. Jak będzie decyzja ostateczna, czy Brytyjczycy są „out”, czy może jednak „in”, to wszyscy będą mogli zaplanować działania. Polskie firmy dadzą sobie radę nawet, gdy Wielka Brytania znajdzie się już poza Unią Europejską.
W trzeciej edycji Programu Handlu Zagranicznego, a więc znanej panu inicjatywie proeksportowej, będziemy koncentrować się na rynku włoskim, francuskim i belgijskim. Jak wygląda wymiana handlowa z tym krajami i jej perspektywy?
Wszystkie trzy kraje są istotnymi partnerami gospodarczymi Polski. Wciąż duży jest też potencjał możliwości zwiększenia naszego eksportu na te rynki. W ciągu ostatnich trzech lat polski eksport do Belgii wzrósł o ok. 25 proc. W przypadku Francji o niemal 19 proc., a Włoch – o 14 proc. To wskaźniki przemawiające za tym, aby w dalszym ciągu wspierać polskich przedsiębiorców planujących ekspansję w tych państwach. Dzięki zidentyfikowaniu tej potrzeby utworzono w Paryżu i Mediolanie zagraniczne biura handlowe Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu. Z kolei pomoc w wejściu na rynek belgijski oferuje placówka w Amsterdamie.
O ile z Francją nasz bilans jest dodatni, o tyle z Włochami jesteśmy 1,1 mld euro na minusie. Z Belgią też mamy ujemny bilans?
Negatywne dla Polski saldo obrotów towarowych z Belgią zmniejsza się z roku na rok. W 2018 r. wyniosło 450,9 mln euro, natomiast w 2016 r. – jeszcze 806,3 mln euro. Z kolei w przypadku Włoch cechą charakterystyczną wymiany jest strukturalny deficyt handlowy związany z wysokim importem polskiej branży samochodowej oraz artykułów konsumpcyjnych pochodzenia przemysłowego i leków. Podkreślam jednak, że polski eksport na wspomniane trzy rynki wzrasta z roku na rok. W przypadku Belgii i Francji cechuje się także większą dynamiką wzrostu niż wzrost importu. Wzrost eksportu do Belgii o 11,3 proc. w 2018 r., w porównaniu z 2017 r., wzrost importu o 6,3 proc. Natomiast wzrost eksportu do Francji o 5,3 proc., a importu – 3 proc.