Epidemia SARS-Cov-2 w Polsce zakłóciła lub przerwała więzi biznesowe i handlowe zarówno krajowe, jak i zagraniczne. W jednej chwili wszystkie firmy produkcyjne i usługowe w branży rolno-spożywczej skazano na własne siły. Gdy polski rząd obiecał wsparcie finansowe pojawiła się nadzieja na ratunek. Szybko jednak okazało się, że oferta rządowej pomocy w ramach tarczy antykryzysowej jest nie dla wszystkich, a do tego nie zawiera narzędzi wspierających eksport. Obecnie mamy już do czynienia z trzecią rządową tarczą. I ona również nie zawiera rozwiązań proeksportowych (przy red. – jedynie KUKE zaproponowała dwa nowe rodzaje ubezpieczeń eksportowych).
CZYTAJ TAKŻE: Władyczak: Mamy ubezpieczenia eksportowe na czas pandemii
Pomoc w dywersyfikacji
Perła polskiego rolnictwa – mleczarstwo – gdy tylko pojawił się kryzys związany z SARS-Cov-2 wspólnie z Głównym Inspektoratem Sanitarnym opracowała, a następnie wdrożyła w całym sektorze mleczarskim dodatkowe procedury w zakresie bezpieczeństwa sanitarnego. Nie tylko po to, aby ochronić się przed koronawirusem, ale także aby zachować wiarygodność w oczach zagranicznych kontrahentów. Niezależnie od tego, że wirus nie przenosi się przez żywność. Mimo własnych działań branża potrzebuje wsparcia.
– Sektor mleczarski oczekuje przede wszystkim wsparcia w zakresie dokończenia procedur uzgodnień świadectw weterynaryjnych w tych krajach, gdzie proces ten nie został zakończony. Przykładem są Chiny i negocjowane z tamtejszymi władzami zezwolenie na permeat serwatkowy, na które czekamy już bardzo długo – mówi Agnieszka Maliszewska, dyrektor biura Polskiej Izby Mleka.
Ponadto, zdaniem Maliszewskiej, choć obecnie prowadzenie wszelkich działań promocyjnych na rynkach zagranicznych jest utrudnione czy wręcz niemożliwe, to już dziś należy analizować rynki zagraniczne pod kątem przyszłych działań promocyjnych, aby przyciągnąć uwagę klientów, bo – jak podkreśla – epidemia zmieniła wszystko.
CZYTAJ TAKŻE: Koronawirus. Czego obawia się branża mleczarska
Najszybszą pomocą dla branży byłoby otwarcie rynku HoReCa nie tylko w Polsce, ale w całej Unii Europejskiej.
– Firmy oczekują szybkiego otwarcia sektora HoReCa, bo to w znacznym stopniu umożliwiłoby upłynnienie wielu produktów – tłumaczy Agnieszka Maliszewska.
Dyrektor Polskiej Izby Mleka wyjaśnia również, że epidemia w kontekście rynków eksportowych uzmysłowiła wszystkim w branży konieczność dywersyfikacji. I w tym zakresie pomoc rządu jest wskazana.
– Kolejnym ważnym elementem tarczy mogłoby być wsparcie dla tych przedsiębiorstw, które chcą inwestować w zmianę produkcji w swoich zakładach. Pandemia pokazała, że należy zdywersyfikować produkty. I są już zakłady mleczarskie zainteresowane nową produkcją, inną niż dotychczas, aby w ten sposób przygotować się do kolejnych sytuacji kryzysowych i utrzymania rynków eksportowych – tłumaczy Agnieszka Maliszewska.
CZYTAJ TAKŻE: Co eksportować do Niemiec podczas pandemii
Nowe narzędzia promocji
– Zaraz po wybuchu epidemii w Polsce, na podstawie tego, co działo się w innych krajach, w szczególności w Hiszpanii i we Włoszech, które doświadczyły głębokiego wstrząsu, Związek Sadowników RP sam opracowywał sadowniczą tarczę antykryzysową. Niezależnie od własnych działań jako sadownicy oczekujemy pomocy ze strony rządu – mówi Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP.
– Możliwość udzielenia pomocy finansowej celem podtrzymania płynności finansowej i udzielanie nieoprocentowanych kredytów z Banku Gospodarstwa Krajowego to dobry kierunek – dodaje Maliszewski.
Tego rodzaju pomoc zapewni zdolność finansową i pozwoli z mniejszą obawą patrzeć na inne działania rynkowe, w tym na rynki zagraniczne, choć jak podkreśla Maliszewski w tym przypadku pomoc na rynkach docelowych nie powinna wynikać tylko z pandemii, ale powinna być realizowana stale.
CZYTAJ TAKŻE: Jak polskie firmy mogą sprzedać nadwyżki żywności
– Firmy eksportujące bezwzględnie muszą otrzymywać wsparcie w postaci analiz warunków na danym rynku zewnętrznym. Zwłaszcza tam, gdzie do tej pory eksport był niewielki, a klient, odbiorca, nie jest jeszcze dostatecznie poznany – uważa prezes Związku Sadowników RP.
Również w jego ocenie pandemia zmieniła wszystko. Odwołano imprezy targowe. Konieczne jest więc wymyślenie nowych sposobów promocji i kanałów dotarcia do odbiorców. Jednocześnie trzeba dbać o konkurencyjność, a jej składową jest nakład pracy pracowników ze wschodu.
Pracownicy sezonowi poszukiwani
– Na dziś najważniejszą rzeczą z punktu widzenia naszej branży jest jak najszybsze sprowadzenie do Polski pracowników sezonowych z Ukrainy. Bez nich owoców nie zbierzemy i nie będzie oferty ani na rynek krajowy, ani – może nawet tym bardziej – na eksport. Dziś trwa walka nie tylko o obecny sezon i miejsce na rynku w najbliższych tygodniach i miesiącach, ale trwa też walka o miejsce w międzynarodowym handlu owocami po ustaniu pandemii. Kto wygra ten sezon, czyli będzie miał ofertę i będzie w stanie ją dostarczyć, ten będzie miał zdecydowaną przewagę w czasach pokoronawirusowych – tłumaczy Mirosław Maliszewski.
Taka możliwość już się pojawiła. Minister rolnictwa i rozwoju wsi we współpracy z Głównym Inspektoratem Sanitarnym przygotowali wytyczne dla producentów rolnych zatrudniających cudzoziemców przy pracach sezonowych. Producenci warzyw i owoców nim sprowadzą pierwszego pracownika z Ukrainy muszą sami się przygotować na ich pobyt. Sezon już tuż, tuż więc czasu mają mało.
CZYTAJ TAKŻE: Koronawirus. W Danii sprzedasz drożdże, w Szwecji kosmetyki
Radcy rolni potrzebni
Małe i średnie przedsiębiorstwa w branży mięsnej również oczekują wsparcia promocyjnego i merytorycznego na rynkach zagranicznych.
– Naszym największym problemem jest to, że wskutek epidemii SARS-Cov-2 Komisja Europejska wstrzymała realizację programów promocji żywności na rynkach trzecich, finansowanych ze środków unijnych jak np. w Chinach czy w innych krajach Azji. Uczestnictwo w nich dawało naszym firmom konkretne efekty biznesowe – tłumaczy Janusz Rodziewicz, prezes Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy RP.
Zgadza się z opinią, że pandemia w handlu produktami rolnymi oraz rolno-spożywczymui zmieniła już wiele, choć wielu się łudzi, że będzie po staremu. Jak zaznacza, już widać, że zmieniły się zasady konkurencji i do ekspansji eksportowej trzeba będzie być lepiej przygotowanym.
CZYTAJ TAKŻE: Przyjaźniejsze ubezpieczenia eksportowe na czas pandemii
– Już od dawna postulujemy, aby na rynkach trzecich byli polscy radcy rolni, którzy będą merytorycznie przygotowani, a do tego będą znali konkretne rynki rolne oraz rolno-spożywcze i będą mogli nam służyć merytorycznym wsparciem. W dobie pandemii ich obecność na tych rynkach jest jeszcze bardziej paląca – podkreśla prezes Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy RP.
I jak dodaje, aby MŚP z branży mięsnej mogły myśleć o eksporcie konieczne jest stworzenie im prostych ram finansowych. – Wsparcie finansowe w postaci niskooprocentowanych pożyczek lub kredytów czy też pożyczek lub kredytów z gwarancją rządu jest dobrym i sprawdzonym narzędziem pomocy. Poza tym, dla polskich MŚP z branży mięsnej oferta ubezpieczeniowa KUKE na rynkach eksportowych w porównaniu z ofertą ubezpieczycieli komercyjnych jest za droga i z tego powodu nieatrakcyjna – uważa Janusz Rodziewicz.
CZYTAJ TAKŻE: Ubezpieczenia eksportowe nie są drogą fanaberią
Mniej biurokracji eksportowej
Pandemia koronawirusa na świecie zwiększyła popyt na uboczne produkty pochodzenia zwierzęcego tzw. UPPZ, w tym szczególnie na przetworzone białko zwierzęce (PBZ). Polskie MŚP z tej branży są w stanie zaspokoić część tego popytu, ale nie mogą, bo ogranicza je biurokracja administracyjno-eksportowa.
– Rocznie w Polsce produkujemy 350 tys. przetworzonych białek zwierzęcych (PBZ) z tego eksportujemy ok. 120 tys. ton. To jest jedna trzecia całej rocznej produkcji. Moglibyśmy eksportować więcej. Przeszkoda to przede wszystkim rozbudowana procedura administracji eksportowej w Polsce. Eksporter chcąc wyeksportować musi do każdego kontenera pozyskać odrębną zgodę inspekcji weterynaryjnej i służby celnej. Dokładnie tę samą procedurę przechodzimy na granicy w chwili odprawy celnej i weterynaryjnej – tłumaczy Ryszard Burzyński, prezes Związku Pracodawców Przemysłu Utylizacyjnego.
Jak wyjaśnia podwójna, identyczna procedura jest zbędna bowiem powiatowy lekarz weterynarii, który dokonuje odprawy w miejscu eksportera już wtedy poświadcza zgodność produktu z wymogami bezpieczeństwa weterynaryjnego oraz uprawnienia podmiotu eksportującego do prowadzenia tej działalności.
CZYTAJ TAKŻE: Sprzedaż żywności do Chin podczas epidemii
Inni mają łatwiej
– W praktyce powiatowy lekarz weterynarii potwierdza zgodność na podstawie oświadczenia wytwórcy i eksportera PBZ. On nie wykonuje żadnych dodatkowych czynności poza odbiorem oświadczenia od producenta, który jest jednocześnie wytwórcą i eksporterem. Co ciekawe, na granicy dokonuje się jedynie sprawdzenia plomby weterynaryjnej i celnej i za to pobiera się opłatę od każdego kontenera od 59 do 100 dolarów w zależności od morskiego portu wyjścia w Polsce – wyjaśnia Burzyński.
Ta zbyt rozbudowana procedura administracyjno-eksportowa znacznie utrudnia polskim MŚP ekspansję eksportową. Tymczasem w innych państwach Unii Europejskiej oraz na tzw. rynkach trzecich podejście jest odmienne, bowiem UPPZ to towar dający świetne marże i dochody budżetom narodowym.
– W wielu krajach Unii Europejskiej, np. w Holandii, eksporterzy, co do których krajowa służba weterynaryjna ma zaufanie mogą korzystać ze świadectwa wolnej sprzedaży, które daje skutek taki, że eksporter sam na miejscu dokonuje zamknięcia kontenera, plombowania. Tylko na granicy celnej państwa urzędnicy sprawdzają. Poza tym z uwagi na dochodowość wiele rządów wspiera firmy poprzez tanie kredyty. Są też kraje, które za realnie wyeksportowany PBZ dostają bonus w postaci umorzenia tych kredytów. W efekcie przedsiębiorstwo otrzymuje pieniądze na dalszy rozwój eksportu – wyjaśnia prezes Związku Pracodawców Przemysłu Utylizacyjnego..
CZYTAJ TAKŻE: Nowe idee w sprzedaży żywności do Chin
– Gdy więc porównamy warunki eksportowe polskich przedsiębiorstw z firmami z innych państw UE czy rynków trzecich np. z USA lub Kanady, które eksportują na te same rynki co polskie MŚP, to widać, że warunki konkurowania oni mają lepsze niż my – ubolewa Ryszard Burzyński.