Od półtora roku odwołań w sprawach przetargowych nie poprzedzają już protesty. Spór od razu trafia do Krajowej Izby Odwoławczej. Przepisy dają jednak możliwość uniknięcia rozprawy. Jeśli organizator przetargu uwzględni wszystkie zarzuty, postępowanie odwoławcze jest umarzane i sprawa nie trafia na wokandę.

Racjonalne podejście

Statystyka pokazuje, że zamawiający coraz częściej korzystają z tej możliwości. O ile w 2010 r. z powodu uwzględnienia zarzutów umorzono 9 proc. odwołań, o tyle w pierwszym półroczu tego roku już 14 proc.

– Świadczy to o racjonalnym podejściu zamawiających. Realnie oceniają swoje szanse przed KIO i jeśli uznają, że mogą przegrać, przyznają się do błędu. Dzięki temu nie muszą ponosić kosztów rozpoznania odwołania – ocenia Piotr Wołejko z organizacji Pracodawcy RP.

Na wokandę mogłoby trafiać jeszcze mniej spraw, gdyby przepisy przewidziały procedurę wycofywania odwołania po uwzględnieniu części zarzutów. Dzisiaj, nawet gdy zamawiający uwzględni dziesięć z nich, a jednego nie, na rozprawie badane są wszystkie.

Eksperci oceniają reformę systemu odwołań pozytywnie. Dzięki eliminacji protestów mniej czasu trzeba na udzielenie zamówienia. W 2009 r., kiedy jeszcze obowiązywały protesty, przetarg poniżej tzw. progów unijnych trwał średnio 37 dni, a w pierwszym półroczu 2011 r. już o sześć dni krócej.

– Protest rzeczywiście nie był etapem niezbędnym, a wydłużał postępowanie odwoławcze – przyznaje Ewa Wiktorowska, przewodnicząca Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Konsultantów Zamówień Publicznych.

Mali mają gorzej

Nie oznacza to jednak, że obecny system środków ochrony prawnej nie budzi żadnych zastrzeżeń. Odwołania w pełnym zakresie są możliwe od progów unijnych. W mniejszych przetargach wolno je składać tylko w czterech wyliczonych w przepisach sytuacjach.

– Niestety, gdy mały przedsiębiorca prosi mnie o konsultacje, często muszę mu odpowiadać, że nie ma szans na wygranie sprawy, chociaż racja jest po jego stronie – ubolewa Wiktorowska. – Także poniżej progów wykonawca powinien mieć prawo do zakwestionowania opisu przedmiotu zamówienia i wyboru najkorzystniejszej oferty – uważa.

Dzisiaj w takich sytuacjach przedsiębiorca może najwyżej poinformować zamawiającego o zauważonych nieprawidłowościach. Chociaż pisma takie trafiają do protokołu, to zdaniem praktyków zazwyczaj są pozostawiane bez odpowiedzi. Podobnie jest z zarzutami dotyczącymi chociażby warunków udziału w przetargu czy bezpodstawnego jego unieważnienia.

Innym problemem jest wysokość wpisu, jaki trzeba opłacić, aby odwołanie zostało rozpoznane przez KIO.

– Dochodzą do nas głosy, zwłaszcza ze strony mniejszych przedsiębiorców, że rezygnują z dochodzenia sprawiedliwości ze względu na związane z tym koszty – mówi Wołejko, postulując obniżenie wysokości wpisu.

Dzisiaj w zależności od rodzaju przetargu i jego wartości wynosi on od 7,5 tys. do 20 tys. zł.

– Są to kwoty i tak znacznie niższe niż w sądownictwie powszechnym – odpiera zarzuty Jacek Sadowy, prezes Urzędu Zamówień Publicznych. – Jedynie przy zamówieniach do wartości 150 tys. zł wpis od odwołania jest wyższy niż w sądach cywilnych, ale to margines spraw, jakie trafiają do KIO.

Po likwidacji protestów wzrosła liczba odwołań kierowanych do KIO. To naturalne, gdyż wcześniej część sporów kończyła się już na etapie protestów. Wzrost nie jest jednak znaczny. W 2009 r. wpłynęło ok. 2 tys. odwołań, a w minionym roku było ich ok. 2,8 tys.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autora s.wikariak@rp.pl

Czytaj również:

Zobacz serwis:

Dobra Firma » Firma » Zamówienia publiczne » Skargi i odwołania