Obowiązujące przepisy mające ograniczyć zatrudnianie na czas określony nie sprawdziły się w praktyce. Pracodawcy bardzo łatwo je obchodzą, a to oznacza, że bardzo duża grupa osób wciąż bez przerwy pracuje na podstawie umowy terminowej, która jest dla nich mniej korzystna niż umowa na czas nieokreślony – mówi Janusz Łaznowski, przedstawiciel NSZZ „Solidarność” w zespole prawa pracy Komisji Trójstronnej.

„Solidarność” na najbliższym posiedzeniu zespołu prawa pracy Komisji Trójstronnej zaproponuje nowelizację art. 251 kodeksu pracy polegającą na ograniczeniu dopuszczalnego okresu zatrudnienia na czas określony tylko do 18 miesięcy. Oznaczałoby to, że pracodawcy mogliby w ciągu półtora roku zawierać z pracownikami nieograniczoną liczbę umów terminowych, później z pracownikiem trzeba by podpisać umowę na czas nieokreślony. Teraz umowę taką pracodawca musi podpisać, jeżeli poprzednio zawarł z pracownikiem dwukrotnie umowę o pracę na czas określony na następujące po sobie okresy, o ile przerwa między rozwiązaniem poprzedniej a nawiązaniem kolejnej nie przekroczyła jednego miesiąca.

– Propozycja „Solidarności” jest nie do przyjęcia. Obecne w miarę elastyczne rozwiązania są korzystne dla firm i zatrudnionych. Wprowadzenie limitów czasowych na obowiązywanie umów terminowych sprawi, że pracodawcy będą korzystać z pracy samozatrudnionych czy zleceniobiorców – mówi Henryk Michałowicz, ekspert Konfederacji Pracodawców Polskich. I dodaje, że jeśli ktoś uważa, że wieloletnia umowa została podpisana bezzasadnie tylko w celu obejścia prawa, może w sądzie domagać się uznania, iż została zawarta na czas nieokreślony.

Nadużywanie przez pracodawców umów terminowych zostało dostrzeżone w Unii Europejskiej. W efekcie powstała dyrektywa nr 99/70 z 28 czerwca 1999 r. dotycząca porozumienia ramowego w sprawie zatrudnionych na czas określony. Zgodnie z nią kraje wspólnoty mają do wyboru kilka możliwości, które mogą wprowadzić do swojego ustawodawstwa, by zapobiec masowemu podpisywaniu umów na czas określony. Najrzadziej stosowane jest rozwiązanie, zgodnie z którym w przepisach określane są tylko obiektywne przesłanki ponownego zawierania umów okresowych.

Najbardziej popularne są inne rozwiązania dopuszczone przez dyrektywę. Polegają one na określeniu maksymalnej liczby następujących po sobie umów terminowych lub ustanowieniu maksymalnej długości zawieranych po sobie umów terminowych.

Nie ma przeciwwskazań, by krajowy ustawodawca połączył rozwiązania określone w dyrektywie.

Związkowcy chcą też, by wypowiedzenie umowy na czas określony zawartej na co najmniej 12 miesięcy wymagało przedstawienia pracownikowi uzasadnienia. Ponadto zamiar rozwiązania umowy miałby być konsultowany z organizacją związkową reprezentującą osobę wytypowaną do zwolnienia. –

Przyjęcie takiego rozwiązania sprawi, że zlikwidowane zostaną przyczyny, dla których pracodawcy wolą zawierać umowy na czas określony. Konieczna jest więc nowelizacja art. 38 kodeksu pracy – uważa Janusz Łaznowski.

Obecne przepisy są raczej niezgodne z dyrektywą. Pracodawcy mogą je stosować w taki sposób, że pracownicy przez całą swoją aktywność zawodową będą zatrudnieni na podstawie umów terminowych. Dlatego korekta art. 251 kodeksu pracy jest nieunikniona. Wprowadzenie maksymalnej długości zawieranych po sobie umów terminowych jest dozwoloną w Unii metodą. Problem w tym, jak długi może być w sumie ich okres. Sądzę, że 18 miesięcy to za mało. Najczęściej w państwach, które w ten sposób dostosowują prawo do dyrektywy, łączne trwanie kolejnych umów na czas określony nie może przekraczać trzech lat. Taka też była propozycja Komisji Kodyfikacyjnej, która przygotowała nowy kodeks pracy.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora: t.zalewski@rp.pl