Prawie 323 tys. zezwoleń na pracę w Polsce wydano w minionym roku cudzoziemcom spoza Unii Europejskiej – wynika ze statystyk Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, do których dotarła „Rzeczpospolita”. Według danych MRPiPS przyznanych zezwoleń było w ubiegłym roku nieco więcej niż w 2023 r, gdy wybuch afery wizowej zwiększył kontrole nad konsulatami RP w krajach Afryki i Azji Południowo-Wschodniej, gdzie wydawano najwięcej podejrzanych wiz. Efekty tych kontroli widać w ubiegłorocznych statystykach, które pokazują dwucyfrowy spadek zezwoleń na pracę obywateli z Indii, Nepalu i Bangladeszu.

Foto: Paweł Krupecki

Praca w Polsce atrakcyjna dla Azjatów i Latynosów

W rezultacie na czele listy obcokrajowców, którym najczęściej przyznawano zezwolenia na pracę w Polsce, Hindusów i Nepalczyków zastąpili Filipińczycy i Kolumbijczycy. Wydano im prawie po 38 tys. zezwoleń, co w przypadku pracowników z Filipin oznacza 30-proc. wzrost w ujęciu rocznym, podczas gdy liczba tych dokumentów dla migrantów zarobkowych z Kolumbii wzrosła ponadtrzykrotnie. Znacząco, bo o 50 proc. (do ponad 14 tys.), przybyło też zezwoleń dla pracowników z Indonezji.

Trend rosnącej różnorodności kulturowej imigrantów zarobkowych potwierdzają obserwacje, a także sondaże dużych agencji zatrudnienia, które ściągają nad Wisłę pracowników z zagranicy. – Rekrutacja pracowników z tak zwanych dalekich kierunków, jak Filipiny, Kolumbia czy Nepal, to już nie eksperyment, ale w wielu przedsiębiorstwach przemyślana strategia biznesowa, wynikająca z ograniczonej dostępności pracowników z Ukrainy i ich rosnących oczekiwań finansowych – ocenia Tomasz Tarabuła, dyrektor regionalny w Gi Group, która w ubiegłym roku ponaddwukrotnie zwiększyła zatrudnienie pracowników z Azji i Ameryki Łacińskiej.

O zwiększonym zapotrzebowaniu na pracowników z tych regionów mówi też Andrzej Korkus, prezes agencji zatrudnienia EWL, która ma swoich rekruterów we wszystkich krajach Ameryki Łacińskiej oraz Azji Środkowej. Jak ocenia szef EWL, nasilony ruch migracyjny z tych kierunków to także efekt sukcesu ekonomicznego Polski, który zwiększył naszą atrakcyjność w świecie (pomogły w tym szybko rosnące zarobki i mocny złoty).

Wprawdzie przeprowadzone pod koniec 2024 roku badanie Gi Group pokazało, że polscy pracodawcy najchętniej i najczęściej zatrudniają Ukraińców (75 proc.) albo przybyszy z innych krajów bloku wschodniego (w tym głównie z Białorusi), ale już prawie co czwarta z 200 badanych firm miała w swojej załodze imigrantów zarobkowych z bardziej odległych kierunków – z Azji i Ameryki Łacińskiej. W tym Kolumbijczyków, którzy – jak wyjaśnia Maciej Pełka, dyrektor ds. rekrutacji międzynarodowych Gi Group – są cenieni ze względu na swoje warunki fizyczne, w tym wyższy wzrost i wytrzymałość w porównaniu z pracownikami z Azji.

Imigranci produkują nam żywność

Zarówno badanie Gi Group, jak też dane MRPiPS i ZUS wskazują, że największe zapotrzebowanie na pracowników z innych kontynentów jest w przemyśle, w tym w przetwórstwie spożywczym (na czele z branżą mięsną i rybną, gdzie nie chcą pracować nie tylko Polacy, ale i Ukraińcy), w transporcie i logistyce, w budownictwie oraz w hotelarstwie i gastronomii. – Najczęściej poszukiwani są pracownicy wykonujący proste prace, pracownicy produkcyjni, magazynowi oraz operatorzy maszyn i urządzeń – mówi Maciej Pełka.

Z analizy wydanych w 2024 roku zezwoleń wynika, że Filipińczyków, Kolumbijczyków, a także Hindusów najczęściej chciały zatrudnić firmy produkcyjne, pracodawcy z branży TSL i agencje zatrudnienia (które najczęściej kierują cudzoziemców do pracy w przemyśle i logistyce). Po kilka tysięcy przybyszów z Filipin i Indii ściągały też firmy budowlane oraz te z branży hotelarsko-gastronomicznej.

Jak podkreśla Andrzej Korkus, z danych EWL wynika, że aż 56 proc. zatrudnionych w Polsce imigrantów z Azji i Ameryki Łacińskiej wykonuje prace fizyczne w branżach, w których polskim firmom najczęściej brakuje kadr. Co więcej, 75 proc. z nich to mężczyźni – co jest ważne w kontekście ostrego niedoboru pracowników wykonujących tzw. męskie zawody.

Nic więc dziwnego, że – jak ocenia Tomasz Tarabuła – polskie firmy przekonują się do pracowników z Azji i Ameryki Łacińskiej, choć barierą są wyzwania związane z legalizacją zatrudnienia (w tym przewlekłe i skomplikowane procesy uzyskiwania wiz oraz pozwoleń na pracę), kosztami rekrutacji, różnicami kulturowymi i efektywnym wdrożeniem zamorskich pracowników.

Kluczowa polityka rządu

Jednak zmiany demograficzne i malejąca szybko liczba osób w wieku produkcyjnych (o ponad 100 tys. rocznie), która dotyka zresztą również naszych sąsiadów, w tym Ukrainę, mogą przekonać więcej firm do pracowników z Azji i Ameryki Łacińskiej. Wiele zależy tu od polityki migracyjnej rządu, który po raz pierwszy w historii pracuje nad skoordynowanymi działaniami w tym obszarze.

– Planowane zmiany w przepisach mają na celu uszczelnienie systemu oraz zapobieganie nadużyciom, co jest niewątpliwie słusznym kierunkiem – ocenia Nadia Winiarska, ekspertka ds. zatrudnienia w Konfederacji Lewiatan, przypominając, że organizacje biznesowe od dłuższego czasu podkreślają konieczność wyeliminowania podmiotów, które nielegalnie zatrudniają cudzoziemców, a tym samym stanowią nieuczciwą konkurencję na rynku pracy.

Biznes obawia się jednak, że niektóre z ustaw procedowanych przez Sejm mogą wprowadzić istotne ograniczenia także dla uczciwych przedsiębiorców, którym w wyniku zmian przepisów może być trudniej zalegalizować zatrudnienie cudzoziemców. – Problemy te mogą wynikać m.in. z zamiaru powierzenia wykonywania pracy na podstawie umowy prawa cywilnego lub związanego z pracą na rzecz osób trzecich – wyjaśnia Nadia Winiarska.

Jak zaznacza Andrzej Korkus, konieczność redefinicji podejścia do zatrudnienia migrantów staje się też coraz bardziej paląca w kontekście  wojny w Ukrainie i wynikających z tego ograniczeń dla polskiego rynku pracy.