Tylko 23 zł diety otrzymuje pracownik sektora publicznego wysłany w podróż służbową w Polsce.
– Dieta ma zrekompensować różnicę między kosztem wyżywienia w domu i w podróży, ale i na to nie starcza – żali się Marek Lewandowski z NSZZ „Solidarność".
I dodaje, że teoretycznie oddelegowany może się żywić w barze mlecznym, ale na ich szukanie często nie starcza czasu. Jeśli skusi go posiłek w wagonie restauracyjnym, dieta starczy tylko na śniadanie. Jeśli podróżuje długo, np. z Wrocławia do Warszawy, i zdecyduje się na śniadanie i obiad w Warsie, zapłaci około 60 zł, pod warunkiem że zrezygnuje z deseru. Jajecznica z trzech jaj z szynką, pomidory z cebulą, masło i pieczywo kosztuje 18,90 zł. Za kawę z mlekiem trzeba doliczyć 9 zł. Standardowy polski obiad, czyli schabowy z ziemniakami i surówką, kosztuje 25,90 zł. Do tego trzeba doliczyć 4,5 zł za sok.
– Dlatego w podróży preferuję studenckie śniadanie: kefir i dwie bułki lub kanapki. Gorzej jest z obiadem – mówi Marek Lewandowski. – Na tak niskie diety są skazani nie tylko pracownicy sektora publicznego.
– Większość prywatnych pracodawców wypłaca diety na takich samych zasadach – przyznaje Grzegorz Byszewski z Pracodawców RP.
Jak przetrwać w podróży służbowej
Najbardziej dotkliwie mizerię diety odczuwają osoby przyjeżdżające z małych miasteczek lub wsi do dużych miast.
– Różnica między miastem stołecznym a prowincjonalnym, w którym mieszkam, jest taka, że dwie kanapki i herbata w stolicy kosztują tyle co niezły obiad w moim mieście – żali się na swoim blogu Frugal.
– W delegacjach zawsze wydaję więcej, niż powinnam. Nie będę przecież wieźć ze sobą kanapek na cały tydzień. Nie będę też przygrzewać w hotelowym pokoju parówek. Trochę poczucia obciachu jeszcze mam – komentuje jego wpis internautka.
– Polecam wybór hotelu, w którym w cenie noclegu serwują śniadanie w formie bufetu. Wtedy należy się porządnie najeść. Rozwiązuje to problem na większą część dnia – radzi inny internauta.
To opłacalny plan, bo jeśli pracownikowi hotel w cenie usługi zapewnia śniadania, to i tak przysługuje mu pełna dieta. Nie otrzyma jej tylko wtedy, gdy pracodawca zapewnił mu całodzienne wyżywienie.
Podwyższenie, ale i potrącenie
Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej chce jednak położyć kres takim praktykom. Opracowało projekt rozporządzenia w sprawie wysokości oraz ustalania należności przysługujących pracownikowi zatrudnionemu w państwowej lub samorządowej jednostce sfery budżetowej, który przewiduje, że dieta będzie obniżana, jeśli pracodawca zapewni choćby jeden posiłek.
Za śniadanie w hotelu ma być potrącane 25 proc. diety. Tyle samo za kolację. O połowę zostanie obcięta dieta, jeśli pracownikowi zapewniono obiad.
Pieniądze na wyżywienie w delegacji wystarczą tylko na śniadanie w Warsie
Projekt przygotowywany przez resort pracy przewiduje jednocześnie podniesienie diety o całe 7 zł. Rozporządzenie miało wejść w życie już 1 września, ale moment ten został odsunięty do początku przyszłego roku. To już czwarty w ciągu dwóch lat projekt i nie różni się znacząco od poprzednich. Proponuje podniesienie krajowej diety do 30 zł za dobę podróży. To pierwsza korekta tej kwoty od 2007 r. Wcześniej mechanizm waloryzacji kwoty diety przewidywał jej podwyższenie o przewidywaną inflację.
Jeżeli projekt wejdzie w życie, cała problematyka rozliczania pracowniczych służbowych wojaży zarówno krajowych, jak i zagranicznych zostanie uregulowana w jednym rozporządzeniu.
– Z wyjazdami zagranicznymi nie jest tak źle jak z krajowymi. Diety są znacznie wyższe, choć może to dziwić. Pracownik i w Polsce, i za granicą ma przecież taki sam żołądek, a ceny w Polsce nie odbiegają już od zagranicznych, jak było kiedyś – mówi Marek Lewandowski.
Na przykład za podróż służbową do Francji przysługuje dzisiaj 45 euro diety i 140 euro na nocleg. Zgodnie z projektem rozporządzenia kwoty te mają zostać podniesione do 50 i 180 euro. Za delegację do Hiszpanii przysługuje 48 euro diety i 120 euro na nocleg. Kwoty te zostaną podniesione odpowiednio do 50 i 160 euro.
Z noclegiem w Polsce jest teraz o tyle dobrze, że pracownik nie musi do niego dopłacać. Jeśli przedstawi pracodawcy rachunek za hotel, ten zwróci mu poniesione koszty. Gorzej, jeśli rachunek zgubi. Wtedy na nocleg przysługuje mu 150 proc. diety, czyli zaledwie 34,5 zł. Za taka kwotę w większym mieście nie przenocuje nawet w hostelu czy akademiku. Na przykład noc w jednym z obiektów Uniwersytetu Warszawskiego kosztuje 90 zł. Za nocleg w pokoju jednoosobowym w akademiku w centrum Gdańska trzeba zapłacić 130 zł.
Za mało na bilet miejski
Dzisiaj jeszcze prawo nie ogranicza kosztów noclegu w Polsce. Na ile pracownik przedstawi rachunek, tyle zwrotu dostanie. Projektowane przez Ministerstwo Pracy rozporządzenie ma to zmienić. Pułap zwrotu wydatków noclegowych ma wynosić 600 zł, czyli 20-krotność stawki diety. Jeżeli przedstawiony przez pracownika rachunek będzie opiewał na wyższą kwotę, sam do niego dopłaci.
Duże znaczenie ma usytuowanie hotelu. Jeśli jest oddalony od miejsca, w którym pracownik ma wykonywać swoje służbowe obowiązki, przyjdzie mu ponieść jeszcze koszty dojazdów.
W podróży służbowej przysługuje bowiem ryczałt na korzystanie z komunikacji miejskiej w wysokości 20 proc. diety, czyli 4,60. W Warszawie pracownikowi w delegacji starczy na jednorazowy bilet za 3,60 zł. Za bilet dobowy trzeba już zapłacić 12 zł. Tyle samo kosztuje dobowy bilet w Krakowie.