Jak wynika z danych Komisji Europejskiej, średnia liczba ofert składanych na unijnym rynku zamówień publicznych w latach 2006 – 2010 wyniosła 6,2. Tymczasem dane dotyczące polskich przetargów (poniżej progów unijnych) wskazują na mniej niż 2,8 oferty na jedno postępowanie.
Brak konkurencji
Nie wiadomo, jaka była metodologia badań prowadzonych w UE, dlatego porównanie tych liczb może nie być do końca miarodajne. Niemniej jednak nawet uwzględniając margines błędu, różnice i tak będą duże. Tym bardziej że chodzi o liczby uśrednione. Dane szczegółowe mogą zaniepokoić jeszcze bardziej.
W prawie 55 proc. postępowań dotyczących usług złożono tylko jedną ofertę, co oznacza, że w ogóle nie można mówić o konkurencyjności.
43,3 proc. postępowań kończy się w Polsce złożeniem tylko jednej oferty
, co oznacza, że trudno mówić o konkurencji
– Jest kilka przyczyn takiego stanu rzeczy. Bez wątpienia naszą stosunkowo młodą gospodarkę rynkową trudno porównać z krajami, w których konkurencyjność rozwijała się przez setki lat. Nie bez znaczenia jest też to, że wartość rynku zamówień publicznych z roku na rok rośnie, a więc starcza go dla coraz większej liczby przedsiębiorców – mówi Jacek Sadowy, prezes Urzędu Zamówień Publicznych.
– Niestety, wśród przedsiębiorców pokutuje przekonanie, że rynek zamówień publicznych jest skorumpowany i zamknięty na nowe firmy. Co ciekawe, gdy już przedsiębiorca się odważy i złoży ofertę, to zmienia zdanie. Jeśli chodzi o zamawiających, to można zaobserwować pewną niechęć do nowych firm i konsorcjów – wskazuje Przemysław Szustakiewicz z Katedry Prawa Administracyjnego Uczelni Łazarskiego.
6,2 ofert składa się średnio w UE
Z kolei Jacek Jerka, członek Rady Zamówień Publicznych, zwraca uwagę na krótkie terminy składania ofert.
– W imię przyspieszania procedury przetargowe skrócono na tyle, że w mniejszych postępowaniach przedsiębiorcy zwyczajnie mogą nie zdążyć z przygotowaniem oferty – tłumaczy. – Firmy nie mają też środków na zatrudnianie specjalistów od zamówień, a bez nich trudno przebrnąć przez sformalizowane procedury – dodaje.
Mniej parametrów, więcej kryteriów
Prezes Sadowy zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz.
– Przyczyny dopatrywałbym się również w nieadekwatnych wymaganiach stawianych przez zamawiających, czy to w postaci warunków wzięcia udziału w przetargu, czy też dotyczących przedmiotu zamówienia – mówi. Przykładowo – w przetargu na zakup samochodu zamawiający najczęściej zapiszą w specyfikacji, że musi on mieć co najmniej sześć poduszek powietrznych. W efekcie wyeliminowani zostaną wszyscy producenci niespełniający tego wymagania. Tymczasem liczba poduszek mogłaby stanowić kryterium oceny ofert. Dzięki temu konkurencja byłaby większa, a wybór bardziej racjonalny.
– To nie przepisy należy zmienić, ale raczej praktykę i przyzwyczajenia – uważa Jacek Sadowy. Przy dostawach i usługach zamiast opisywać przedmiot zamówienia aż do najmniejszego parametru należy odwołać się do ogólnych norm i rozważyć jednocześnie zastosowanie również innych niż cena kryteriów oceny ofert. Dzięki temu szerszy krąg przedsiębiorców będzie mógł złożyć oferty. A o tym, która jest najlepsza, zadecydują kryteria takie jak jakość, koszty eksploatacji, termin wykonania zamówienia czy okres gwarancji – zachęca urzędników.
masz pytanie, wyślij e-mail do autora s.wikariak@rp.pl
Zobacz serwis: