Oponenci whistleblowingu zaprotestują – „u nas nie ma takiego zjawiska", niektórzy dodadzą złośliwie: „w polskim prawie się nie przyjął." Ale czy mają rację? Czy fakt, że polski ustawodawca nie poświęcił mu odrębnych regulacji, skutkuje tym, że pracodawca może spać spokojnie?

Czym właściwie jest whistleblowing? Łamańcem językowym? Z całą pewnością. Kolejnym anglosaskim wyrazem implementowanym do języka rodzimego, który jeszcze nie doczekał się godnego odpowiednika? Jak najbardziej. A merytorycznie?

Kilka słów ?o whistleblowingu

Generalnie jest to zjawisko informowania przez pracownika o nadużyciach w miejscu pracy. Kluczowe jest, aby działał on w dobrej wierze i ujawnił informacje istotne dla społeczeństwa albo pracodawcy. Może zatem poinformować o zachowaniach niemoralnych, niezgodnych z prawem, z zasadami bezpieczeństwa i higieny pracy, nielegalnych itd.

Podstawą tej instytucji jest bezpieczeństwo prawne whistleblowera, korzystającego z odpowiednio przygotowanych przez ustawodawcę instrumentów ochraniających.

Zjawisko whistleblowingu wywodzi się z prawa anglosaskiego (tzw. common law) i na gruncie tamtejszych ustawodawstw systemy ochrony są najlepiej rozwinięte. Dotyczy to przede wszystkim Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, RPA, Australii i Nowej Zelandii. W polskim systemie prawnym trudno szukać odrębnych regulacji. Być może to zasługa naszej historii i negatywnych skojarzeń, które niewątpliwie nasuwają się w związku z szeroko pojętym informowaniem. „Denuncjacja", „kapowanie" to najprostsze skojarzenia, które automatycznie pojawiają się w naszych głowach.

Reklama
Reklama

Aby nieco oddemonizować tę formę donosicielstwa, poprzestańmy na „informowaniu, sygnalizowaniu o nieprawidłowościach" oraz „sygnaliście" czy wręcz „strażniku wartości" jako tym, który informuje (na marginesie, „whistle" z angielskiego to gwizdek, gwizdać).

Para nie tylko ?w gwizdek

Czasami moc takiego gwizdania może być ogromna. W ostatnich miesiącach Irlandia przeżywała dużą aferę związaną z ujawnieniem nieprawidłowości w tamtejszej policji. Dwóch sygnalistów (policjantów) poinformowało parlament o dość powszechnym zjawisku usuwania punktów karnych kierowcom dobrze ustosunkowanym czy wpływowym. Reakcja przełożonych była co najmniej zaskakująca i niewłaściwa. Mianowicie główny szef policji, tłumacząc się przed parlamentem, określił czyn sygnalistów – tj. poinformowanie opinii publicznej o wewnętrznych nieprawidłowościach – jako „wstrętny" i „ohydny". Wstępnie poparł go również minister sprawiedliwości. Dla opinii publicznej naganne okazało się jednak zachowanie szefa policji i popierającego go ministra sprawiedliwości. W rezultacie słupki poparcia dla rządu poszybowały w dół o 5 pkt proc., a szef policji i minister sprawiedliwości w krótkim czasie stracili swe posady.

W Polsce być może nie mamy aż tak jaskrawych czy takiej rangi przykładów informowania o nieprawidłowościach. Niemniej wszyscy pewnie słyszeli o sprawie Bożeny Łopackiej, kasjerki w sklepie Biedronka w Pasłęku i następnie kierowniczki placówki w Elblągu. Odeszła z pracy, ponieważ „nie wytrzymała nawału pracy". Następnie pozwała portugalskiego właściciela Biedronki – Jeronimo Martins Dystrybucja (JMD) – o zapłatę pensji za nadgodziny. Równocześnie poinformowała media o skandalicznych warunkach pracy panujących w tej sieci sklepów. W wyniku działań podjętych w ramach „informowania o nieprawidłowościach" JMD dokonał pozytywnych zmian, m.in. wprowadził ewidencję czasu pracy i elektryczne wózki (dr Wojciech Rogowski „Whistleblowing: bohaterstwo, zdrada czy interes, PID, str. 39).

Ślepy zaułek

Argumenty „uspokajające" w stylu, że w polskim prawie nie ma instytucji ochrony sygnalistów, nie są wystarczające, aby zapewnić spokojny sen zwierzchnikowi, który wyciąga konsekwencje wobec osoby zgłaszającej nieprawidłowości. Istnieje bowiem wiele środków prawnych, które umożliwiają sygnalistom dochodzenie swoich roszczeń w sądzie. Dyskryminacja, mobbing czy ochrona dóbr osobistych to jedynie początek możliwości, z jakich mogą skorzystać. Często taka osoba – w zależności od okoliczności konkretnej sprawy – może też sięgnąć po ochronę wynikającą z prawa karnego czy też naświetlić sprawę w mediach. Tak było m.in. w przypadku Jeronimo Martins Dystrybucja, co bardzo negatywnie odbiło się na reputacji spółki.

Dobre imię ?łatwo stracić

Przy braku odpowiedniej reakcji, a czasem nawet jakiejkolwiek reakcji, stawiamy na szali nie tylko wizerunek firmy/pracodawcy, lecz także nasz – odpowiedzialnego i profesjonalnego menedżera. A przecież prawdą jest, że w dobie internetu i mediów społecznościowych błyskawicznie można odczuć skutki tzw. czarnego PR.

Magdalena ?Kruk, adwokat Kancelaria Adwokacka ?Kruk i Partnerzy

Pojawia się pytanie, co ma zrobić menedżer, gdy otrzyma – imienne bądź anonimowe – zawiadomienie o nieprawidłowościach w zarządzanym przez niego dziale, a nawet w całej firmie. Oczywiście najłatwiej i najszybciej nie zrobić nic. Kolokwialnie mówiąc – zamieść temat pod dywan. Najczęstszą reakcją, z jaką spotykam się w swojej praktyce adwokackiej, jest... zwolnienie sygnalisty bądź zaoferowanie mu (w ramach oferty „nie do odrzucenia") innej, mniej atrakcyjnej pracy, skutkiem czego zniechęcony sam ma odejść z pracy. Pamiętajmy, że z reguły nie załatwia to niczego, a temat powraca ze znacznie większą siłą rażenia. Dla przykładu, w pewnej firmie produkcyjnej tolerowano przez lata nieprawidłowy sposób wytwarzania produktu. Wszyscy o tym wiedzieli, ale szkoda było zatrzymywać produkcję, aby wykonać to prawidłowo. Nic wielkiego się przecież nie działo. Ale tylko do czasu wypadku przy pracy młodego człowieka, który właśnie domaga się milionowego zadośćuczynienia i dożywotniej renty.